Czyli ściany tekstu i relatywnie rudymentarna oprawa graficzna... Czyli ostatni kontakt z hobby statkującego się mężczyzny.


środa, 24 czerwca 2015

Pan i Pani Williams...

Ostatnio pisałem o mrocznej, gorzkiej i przygnębiającej stronie małżeństwa w odniesieniu do bohaterów graczy i ich awanturniczej kariery. Zmieściłem się w dziewięciu krótkich akapitach i zamknąłem temat akurat taką pointą, jaką chciałem. Powstrzymałem się nawet od folgowania swojej tendencji do dygresji...

A tematów do dygresji jest sporo. Głównym założeniem poprzedniego tekstu było, że żona nie zgodzi się na ryzykowanie życiem męża, że mąż-lochołaz nie da jej poczucia bezpieczeństwa... Należy jednak pamiętać, że gdy przyjdzie głód, plony uschną, ryby w rzekach pozdychają a roboty dorywcze będą poza zasięgiem to desperacja każe się zainteresować stosami złotych monet pilnowanych przez bestie w podziemnych labiryntach. Żona ze łzami w oczach pożegna męża, ale wiara w to, że idzie zapewnić  rodzinie byt pozwoli się jej pogodzić z rozstaniem. Wszyscy wiemy że praca górnika jest trudna i niebezpieczna - a codziennie rano dziesiątki śląskich kobiet żegnają swoich mężów wychodzących do tej właśnie pracy (w sumie też podziemia, ale to raczej nie jest temat do żartów).

Mógłbym pisać o postapokaliptycznej Neuroshimie i wyprawie po gamble. W świecie spalonym wojną z maszynami ludzie mogą albo uprawiać niewielkie oazy zieleni (gdzie jedna chuda koza karmi całą osadę ludzi zamieszkujących chaty zbite z przerdzewiałej blachy falistej), albo zajmować się zbieractwem. Problem w tym, że kiedy przeszukasz najbliższą okolicę, to po jakimś czasie wygrzebiesz wszystkie wartościowe gamble. Możesz przenieść się w inne miejsce, albo zwiększyć promień poszukiwań. A przeszukiwanie pustkowi bywa niebezpieczne. Z drugiej strony kto by chciał grać w gry o uprawie buraków?

Mógłbym pisać o swojej awersji do prowadzenia parom. Mam niejasne wrażenie, że na ostatniej sesji Fajerbola przemycili mi się gracze będący w związku. Jedną z moich czołowych zasad jest nigdy nie prowadzić parom - często kończy się to tym, że flirtują ze sobą bawiąc się w najlepsze kiedy inni gracze się nudzą. Nawet kiedy nie grają parą in-game pojawiają się jakieś wewnętrzne żarty i podteksty.

Zamiast tego zbierze mi się na wspominki. Kilka lat temu grałem sesję Neuroshimy z początkującym MG. Była tam też młoda graczka (jakoś nie przepadam za tym słowem, brzmi jakoś tak niegramatycznie). Poprosiła mnie o pomoc w rozpisaniu karty i podpowiadanie jej w czasie gry. Ustaliliśmy zatem, że zagramy małżeństwem.

Emily Williams to szczyt powergamingu. Pochodząc z "Nie twój zasrany interes..." wykorzystywała +1 do Sprytu i cechę z Teksasu "Doktor Quinn". Pozwoliło to na wymaksowanie pakietu medycznego i wykorzystanie cechy z profesji "Wykształcenie"... W dodatku zostało jeszcze kilka punktów na umiejętność posługiwania się językiem migowym...

...co przydało się, bo Richard Williams był niemową. Życie Zabójcy Maszyn nie jest lekkie. Kawałek metalowego szrapnela przeorał mu szyję uszkadzając struny głosowe. To, że nie wykrwawił się z tętnicy zawdzięczał jedynie zręcznym dłoniom pani doktor. Ocaliła mu życie, załatała go, a jakiś czas później wzięli ślub.

Jakie miało to konsekwencje dla rozgrywki? Gracz bardziej doświadczony miał niejako związane ręce i nie mógł zdominować sesji. W teorii przynajmniej - bo kiedy jeden z graczy utracił kontrolę nad postacią (amnezja, jedna z losowanych chorób, MG przejął kontrolę nad postacią), to pierwszy rzucił się za nim... A że nie mógł się dogadać, to skończyło się na okładaniu kolegi po pysku. Niemniej jednak wszelkie interakcje z NPCami pozostawały już w gestii mniej doświadczonych graczy. W sumie jest to ciekawy i warty rozważenia patent na aktywizację cichych graczy.

Kolejną konsekwencją było, że moja postać była uzależniona od postaci koleżanki. Bez niej byłem bezsilny, wszelkie relacje z otoczeniem i bohaterami niezależnymi musiały się odbywać przy jej asyście. Tak jak wcześniej to ja (jako gracz) udzielałem pomocy w kwestiach technicznych i tworzeniu karty postaci, tak ona (jako postać) pomagała mnie. Relacja się odwróciła. Rozmawiałem z nią (między postaciami) pisząc prywatne wiadomości i deklarując krótko machanie rękami (miganie). Cicha graczka odzywała się zatem dwa razy więcej - w pierwszej kolejności relacjonując moje wypowiedzi i tłumacząc (a czasami pozwalając sobie na parafrazy gdy za bardzo rzucałem mięsem), w drugiej udzielając mi odpowiedzi na moje pytania. Kolejny ciekawy patent, w przypadku grania przy stole możnaby wykorzystać karteczki, SMSy, czy pisanie krótkich wiadomości na tablecie i pokazywanie ich w tajemnicy przed graczami.

Choć z perspektywy czasu bardzo mile wspominam tamtą sesję, to post factum nachodzą mnie pewne refleksje. Mimo niewątpliwych zalet wspominanych rozwiązań, miały też swoje wady - w szczególności wszelkie ciemne strony grania z parą. Wymienianie porozumiewawczych spojrzeń, posyłanie sobie karteczek, wewnętrzne żarty, flirtowanie (no ciężko odgrywać małżeństwo bez okazywania sobie jakichś czułości, czy droczenia się)... Coś, co miało w teorii zapobiegać zdominowaniu sesji, w praktyce robiło dokładnie to. Wątek małżeństwa posługującego się językiem migowym okazał się na tyle interesujący i wyróżniał postaci na tle reszty drużyny, że większość fabuły toczyła się wokół tej pary właśnie.

"Ty się lepiej w ogóle nie odzywaj, bo tylko pogarszasz sytuację! Póki co to ja wszystko załatwiłam!"

sobota, 20 czerwca 2015

Mariaż końcem awanturniczego życia?

Narodziny córki są dla ojca tragedią. Córki nie dziedziczą, nie mają prawa głosu, nie liczą się w polityce, trzeba zapewnić im opiekę i ochronę, pilnować na każdym kroku, by nieobyczajnym zachowaniem nie zhańbiły rodziny. Powiadają, że kto ma syna - pilnuje syna, a kto ma córkę - pilnuje całej wsi. Nic dziwnego zatem, że ojcowie chcą się córki pozbyć jak najszybciej. Z tym, że jest to nieco posunięcie kamikadze, bo córka na wydaniu to tragedia do kwadratu. Nie dość że na głowie rodziny panny młodej jest organizacja ślubu i wesela, zapewnienie wszelkich wygód gościom, zadbanie by niczego nie zabrakło, to jeszcze ten nieszczęsny posag. Jednym słowem - kobieta to kłopot.

I nie mówię bynajmniej z własnego doświadczenia. Ba! Nie mówię też o czasach współczesnych, w których wszędzie (poza krajami islamskimi) panuje równouprawnienie i kobietom żyje się relatywnie dobrze (w porównaniu do przytoczonego przykładu i czasów dawniejszych). Przemyślenia dzisiejsze zainspirowane są przeczytaną ostatnio książką Jane Austen "Duma i Uprzedzenie" - zdaje ona wierną relację z rozterek młodych dam na wydaniu w środowisku zubożałej szlachty angielskiej z końca XVIII i początku XIX wieku.

Zamiast zadziwić się tym jak wiele zmieniło się w przeciągu ostatnich dwustu lat, warto zastanowić się jak wiele się nie zmieniało przez kilka wcześniejszych wieków. Jako, że fantastyka wzoruje się w dużej mierze na średniowieczu, model ten przenika także do literatury fantasy - nie szukając daleko motyw panny na wydaniu i związanych z tym problemów pojawia się w "Achai" Ziemiańskiego czy w "Sadze" Sapkowskiego...

Wiele się mówi w RPGowym światku o BG próbujących rozkochiwać w sobie NPC, karczmarki, latających za szlachciankami i puszczających oko do królewskich córek, kiedy ich ojciec właśnie daje questa. Mówi się zazwyczaj z politowaniem i z pewną niezręcznością ośmiesza podobne zabiegania. Widziałem nawet komiks o orkach grających w D&D kończący się słowami "Raguk ask if maybe pretty lady want to kiss Raguk". Ba! Nawet sam ongiś pisałem o nieszczególnie Bolca udanych miłosnych podbojach...

Mało się mówi o tych całych posagach, spomówinach, rozmowach z ojcem, bronieniu cnoty córki... Rzadko dochodzi do jakichkolwiek ślubów. A to przecież kopalnia pomysłów na przygody!

Załóżmy, że drużyna pilnie potrzebuje złota - czy to żeby spłacić długi, czy żeby wskrzesić poległego w lochach towarzysza... Żadna robota nie jest w stanie w krótkim czasie dać takiego przychodu. Okazuje się, że w okolicy jest panna na wydaniu, której posag opiewa na taką właśnie sumkę... Zalążek mamy, ale teraz komplikacje - jeśli istotnie jest to słuszna suma to pewnie będzie wielu adoratorów, a jeśli mimo tak wielkiego majątku konkurencji nie ma, to co jest nie tak z panną? Czy może jest szpetna jak noc? Czy drużynowy bard rzuci się dla dobra ogółu na przysłowiowy miecz? Dochodzi jeszcze sprawa, że wartość posagu nie koniecznie będzie przekazana w złocie - w praktyce było to często wyposażenie na start życiowy - pościele, pierzyny, bielizna, ubiory - taki odpowiednik miksera AGD/RTV od ciotki na współczesnym weselu. Ponadto jeśli mają być to pieniądze które zapewnią kobiecie dobry start w życiu małżeńskim, to jak zareaguje rodzina młodej mężatki, kiedy się dowie, że ten miast zabezpieczyć jej byt "przehulał" pieniądze na wskrzeszenie jakiegoś kumpla...

Możemy też obrócić ten motyw - zaniepokojony ojciec prosi drużynę o zbadanie krążących wokół jej córki adoratorów z obawy, że część z nich może być łowcami posagów bez szczerych wobec młodej damy zamiarów. Mamy tu do czynienia z przygodą społeczno-detektywistyczną, która może być momentami bardziej ostra niż polowanie na smoki... No bo zastanówmy się - z jednej strony wśród adoratorów mogą być łowcy posagów, z drugiej nie zmienia to faktu, że każdy z panów ma coś do ukrycia (nie oszukujmy się, faceci zawsze mają coś za uszami), a przecież starają się pokazać z jak najlepszej strony. Paradoksalnie mężczyzna, który będzie miał najbardziej poszarpaną przeszłość może żywić najszczersze uczucia i być właściwym partnerem dla niewiasty...

No i oczywiście - choć ostrzegam, że to pomysł na sesję dla MG-sadystów - tatuś bierze na dywanik. Posag owszem jest i to znaczny, ale czym ty zarabiasz na życie, synku? Krzyżowy ogień pytań o to, jak młody kandydat ma zamiar zapewnić żonie byt, gdzie będą mieszkać, ile planują dzieci, z czego utrzyma rodzinę...

I tu dochodzimy do sedna. Chcesz, Drogi Graczu, na karcie postaci dorobić sobie rubryczkę dotyczącą stanu cywilnego i wpisać "żonaty" po czym beztrosko wyruszyć w stronę lochów/inwazji chaosu/nadciągających oddziałów Molocha/inwazji z kosmosu/kultystów mrocznego przedwiecznego bóstwa? Peszek. Trafił Ci się akurat MG, który od internetowych guru nasłuchał się o tym jak to realistyczne do bólu winne być RPGi. On Ci to skutecznie z głowy wybije. No bo która żona zgodzi się na to by mąż narażał się na śmierć? Owszem, szansa na zysk spora, ale w przypadku śmierci ona zostaje sama. Kto zapewni jej bezpieczeństwo i dobrobyt, gdy męża nie będzie? Kto zatroszczy się o przyszłość ich rodziny? Musisz zanieść jakieś kółko do Mordoru i ocalić świat powiadasz? A ja tu słyszę, że chcesz iść z kumplami na piwo i nie wracać kilka miesięcy...



Wpis dedykowany wszystkim, którzy mimo 
"Jedynego Pierścienia Władzy" na palcu (zwanego potocznie GPSem) 
 nie porzucili hobby i czynnie RPGują...