Dwadzieścia tysięcy czterysta siedemdziesiąt dwa – tyle wynosi, w momencie pisania tych słów, liczba dostępnych w największym internetowym sklepie z RPG podręczników głównych (kategoria: "core rulebook"). Z tego trzy tysiące trzysta czterdzieści dwa oferowane za "co łaska" (kategoria: "pay what you want") i dwa tysiące trzysta osiemdziesiąt osiem całkowicie darmowych. A to nie uwzględniając nawet innych miejsc, z których można pobrać gry (jak itch.io czy siostrzana strona BoardGameGeek poświęcona RPG)... Powiedzieć, że życia nie starczy, żeby to wszystko rozegrać (albo chociaż przeczytać), to mało...
Od czasu do czasu w internecie toczą się zażarte dyskusje o wyższości PDFów nad podręcznikami papierowymi i w drugą stronę. Albo o stosunku ceny PDFów do podręczników drukowanych. Oraz o tym czy PDFy nie są za drogie. Oraz o tym, jaką ma wartość własność intelektualna jeśli użytkownik końcowy nie dostaje do rąk fizycznego produktu. Oraz o tym jak Łukasz Kołodziej rujnuje rodzimy rynek RPG wydając darmowe gry z grafikami z Painta... Ta notka nie jest o żadnej z tych rzeczy.
Ta notka jest prostym wprowadzeniem do introligatorstwa, dla wszystkich tych, którzy podobnie jak ja lubią czuć papier pod palcami, a w trakcie sesji dużo łatwiej i wygodniej wertuje im się grube tomiszcze niż korzysta z innych metod wyszukiwania informacji, którzy jadąc na obóz lub pod namiot wolą wrzucić do plecaka podręcznik, któremu nie rozładuje się bateria. Tekst ten będzie także świetny dla tych, którzy chcą zachować w jak najlepszym stanie swojego oryginalnego "półkownika", a na sesje brać dużo bardziej utylitarnie uprawioną kopię. Notkę dedykuję także tym, którzy chcą zrobić przedruk swojej wysłużonej i rozklejonej kopii Warhammera 1ed i spiąć ją bardziej trwale. Bez oceniania, bez argumentów do moralności, przyzwoitości i ekologii, po prostu garść uniwersalnych porad bez zobowiązań... Bo jak wspominałem już wcześniej - RPG to hobby interdyscyplinarne...
Kilka informacji na start:
- większość terminów, których będę używał będzie po angielsku - dlatego że wszystkiego co wiem o oprawianiu książek nauczyłem się z YouTube, a polskojęzyczna grupa poświęcona introligatorstwu na Facebooku jest gorsza niż fora elektrody i po prostu boję się zapytać...
- znaczenie ma kierunek włókien w papierze - wiem, wiem, niektórzy właśnie się dowiedzieli że papier ma włókna, ale bez obaw, już wyjaśniam - znacznie lepiej jest kiedy linia zgięcia jest równoległa do włókien, w kierunku prostopadłym do włókien papier brzydko się marszczy, jest mniej trwały, a linia rozdarcia jest postrzępiona
- niestety większość dostępnego w sprzedaży papieru A4 do drukarek ma włókna wzdłuż dłuższego boku, więc zgodnie ze sztuką nie powinno się robić broszurek A5 z kartek A4 (trzeba robić z A3, które ma swoje włókna równolegle do krótszego boku i przycinać)
- sposób sprawdzania kierunków włókna - można próbować giąć papier (stawia większy opór przy próbach gięcia prostopadle do włókna), rozdzierać (rozdarcie równoległe do włókna będzie "czystsze" i mniej poszarpane), łamać na pół (obserwując ilość zmarszczeń), ale najłatwiej jest po prostu zmoczyć palcami narożnik kartki: jedna z krawędzi zacznie falować, druga nie (i do tej drugiej właśnie są równoległe włókna - wynika to z tego, że włókna celulozowe zwiększają objętość przy "napiciu się wody")...
- powyższe będzie miało znaczenie także przy klejeniu, bo klej zawiera wodę...
- folder - zgięta na pół kartka papieru, zawiera cztery strony finalnej książki (ang. "folio")
- broszura - dwa lub więcej foldery złożone razem, to z nich zszywa się książkę (z ang. "section" lub "signature")
- składka lub impozycja - w produkcji przemysłowej nikt się nie bawi w drukowanie pojedynczych folderów na A4 albo A3, tylko drukuje się strony na wielkich płachtach papieru a potem składa jak origami według ściśle określonego schematu, w warunkach domowych drukując książkę A6 na papierze A3 będziemy mieli do czynienia z najprostszą 16-stronicową składką (z ang. "layout") warto zaznaczyć, że patrząc na składkę przed złożeniem kolejność stron zdaje się nie mieć sensu...
- internetowa strona "I love PDF" pozwala między innymi na dodawanie pustych stron ("Organize PDF") a także dzielenia i łączenia plików (odpowiednio "Split PDF" i "Merge PDF")
- internetowa strona Bookbinder JS pomaga automatycznie podzielić PDF na broszury, dodać puste strony na końcu i na początku bloku tekstowego (ang. "flyleafs") i wypluwa gotowe pliki PDF z podziałem na broszury, wszystko spakowane zipem...
Po tym jak kilka pojęć podstawowych mamy za sobą, możemy przejść do pierwszego kroku - który nie ma nic wspólnego z robótkami ręcznymi, bo będzie miał miejsce przed komputerem. W trakcie opisywania procesu będę posiłkował się moim egzemplarzem "Iron Valley" dla celów demonstracyjnych. W pierwszej kolejności należy sprawdzić oryginalny format dokumentu - da się to zrobić na kilka sposobów, ja zazwyczaj naciskam "Ctrl+D" w Acrobat Readerze (lub prawoklik i "Właściwości dokumentu" lub Plik->Właściwości), zakładka "Opis" powinna zawierać pozycję "Rozmiar strony". W moim przypadku było to 152,4x228,6mm - dość dziwny wymiar, na zachodzie zwany American Royal, jeden ze standardowych rozmiarów książek drukowanych za oceanem (przykładowo w tym samym formacie są "Wicked Ones", "Mountain Home" i "Blades in the Dark"). Porównałem z papierem jaki miałem pod ręką, ale biorąc pod uwagę kierunek włókna (patrz wyżej) i tak musiałbym to drukować na A3 (297x420) - mogłem zatem:
- drukować foldery jak jest, bez żadnych zmian (szerokość dwóch stron obok siebie to ok. 305mm, ja miałem 420mm, na wysokość wymagane 229mm, miałem 297mm),
- drukować zmniejszone do A5 (ok 92%, ale to bez sensu, bo nie dysponując papierem A4 o włóknie wzdłuż krótszej krawędzi i tak nic mi to nie daje),
- drukować zmniejszone do A6...
Wybrałem tę trzecią opcję. Ta gra jest napisana bardzo dużą czcionką - przeglądałem podręcznik na swoim czytników ebooków i jego ekran jest o parę milimetrów mniejszy niż format A6 (czyli 105x148mm) a mimo to tekst był czytelny. Do tego daje mi to swobodę czy chciałbym drukować na papierze A4 (wtedy po dwa foldery, czyli 8 stron książki na kartkę) czy na papierze A3 (4 foldery, osiem stron na jedną stronę, czyli 16 stron książki na kartkę)... W takich momentach warto policzyć skalę zmniejszenia i wydrukować próbnie jedną stronę żeby zobaczyć czy będzie czytelna. Lepiej poświęcić jedną kartkę na tym etapie, niż potem rzucić w kosz całą ryzę...
Drugi krok obejmuje kilka obliczeń i decyzji. Jeśli korzysta się z Bookbinder JS, to oprogramowanie robi to wszystko za nas, ale ja preferuję prowadzić te obliczenia w notesie, zastanawiając się nad formą podręcznika. Wiadomo, że książka składa się z broszur, broszury z folderów, a każdy folder to cztery strony. Należy zatem podzielić ilość stron w PDF przez 4 i jeśli wyjdzie wartość całkowita (bez ułamka), to jesteśmy w domu. Jeśli nie, bez paniki, należy dołożyć tyle stron żeby wyszło. Tradycyjnie książka ma parzystą ilość stron, pierwsza strona jest nieparzysta, a ostatnia parzysta - jest to logiczne, wynika z tego, że przecież każda kartka w książce ma dwie strony (a ta nieparzysta zazwyczaj jest po prawej stronie gdy książka leży otwarta na stole) - ale bardzo często, kiedy dany PDF powstawał tylko do dystrybucji elektronicznej i autor nigdy nie zakładał wydruku, zdarza się nieparzysta ilość stron. W moim przypadku - podręcznik ma 244 strony, podzielne przez 4, daje 61 folderów... Zdawałoby się idealnie...
No właśnie, zdawałoby się! Pisałem, że drugi krok obejmuje także podjęcie decyzji - a konkretniej ile folderów (a w efekcie ile stron) ma być w broszurze. Nie ma sensu zszywać pojedynczych folderów (pomijając fakt, że się człowiek narobi, to jeszcze dochodzi zjawisko puchnięcia grzbietu od dodanej grubości nici), nie zaleca się także robienia ich zbyt grubymi - wtedy zewnętrzny folder broszury pokonuje na zgięciu dużo większy promień niż wewnętrzny i krawędź strony może uciekać w stronę grzbietu nawet o kilka milimetrów - ma to znaczenie jeśli brzegi stron zawierają jakąś grafikę lub zdobienia. Ja osobiście jestem zwolennikiem broszur po 16 stron (czyli 4 foldery). Należy zatem podzielić ilość stron przez 16 i jeśli wyjdzie wartość całkowita (bez ułamka) to jesteśmy w domu. W moim przypadku 244 podzielone przez 16 to 15,25... Zabrakło mi 12 stron do pełnej broszury! Bez paniki, to się da rozwiązać na kilka sposobów.
Najlepiej zacząć od dodatnia pustych kartek (czyli dwóch stron z każdej strony) przed i po bloku tekstu na tak zwane "waste paper" lub "waste sheet" - jest to pierwsza (i ostatnia) zazwyczaj niezadrukowana, czasem zawierająca tytuł lub jakiś znak graficzny (ale bez istotnych treści), strona książki, której nie da się w pełni otworzyć - na szerokości kilku milimetrów od strony grzbietu jest sklejona z wyklejką (czyli tym sztywniejszym papierem, którym wyklejona jest wewnętrzna strona okładki, a który następnie przechodzi na blok tekstu), co powoduje że otwierając książkę, okładka pociąga wyklejkę, wyklejka pociąga pierwszą stronę i otwierają się trochę jak wachlarz - ma to służyć zmniejszeniu obciążenia łączenia okładki z pierwszą broszurą i zapobiegać uszkodzeniom "zawiasu" frontowej i tylnej okładki. Warto obejrzeć jakąś książkę w twardej oprawie z półki, żeby przekonać się samemu. Ja sięgnąłem po "Neuroshimę 1.5" i tam biała wyklejka jest połączona z pierwszą stroną na której jest znak skażenia biologicznego i cytat o "błędach silnych"...
Wracając do przykładu - dodanie luźnej kartki z przodu i z tyłu, to 4 strony, zostaje 8. Można je dodać na końcu jako miejsce na notatki, można dodać kolejną luźną z przodu i z tyłu - co kto woli. Osobiście nie dodawałem stron z przodu. Zauważyłem, że podręcznik nie zawiera kart postaci, więc dodałem jedną stronę (numer 245) żeby zaczynać od parzystej - na stronach 246 i 247 dodałem kartę postaci (przy relatywnie małym formacie A6 można dzięki temu rozłożyć książkę na szybie kserokopiarki i kopiować format A5 lub skalować 142% i mieć kartę postaci w A4) następnie na stronach 248-251 kalendarz, na stronach 252-253 kartę obietnic, na stronach 254-255 karty NPC... co dało mi nieparzystą ilość stron, więc dodałem pustą stronę na końcu dla okrągłej liczy 256, podzielnej bez reszty zarówno przez 4 jak i 16.
Alternatywnym rozwiązaniem byłoby to sugerowane przez Bookbinder JS - nie wszystkie broszury muszą mieć równą długość można zszyć pierwsze trzynaście po 16 stron, a resztę po 12 (odpowiednio 4 i 3 foldery). Przy czym jeśli ktoś by się na takie rozwiązanie decydował, sugerowałbym żeby rozłożyć równomiernie cieńsze broszury na początku i końcu, w środek dając te grubsze - pozwoli to bardziej równomiernie rozłożyć napięcia w grzebiecie. Poza tym jestem fanem symetrii.
Ostatnia rzecz o której wspomnę - "Iron Valley" zaczyna się od okładki, a na drugiej stronie jest od razu tekst (copyright, wersja i tak dalej). Okładkę oddzieliłem od pliku (używając narzędzi "I love PDF") do późniejszej obróbki jako twarda oprawa, a grafikę przepuściłem przez kilka filtrów w programie graficznym, żeby został sam lineart - ten wkleiłem w pliku w miejsce okładki (używając ponownie "I love PDF"). Dzięki temu pierwsza strona stała się "waste sheet" z grafiką (jak w przytaczanym powyżej przykładzie Neuroshimy) a nie okładką w pełnym kolorze.
Na tym etapie powinniśmy mieć plik gotowy do wydruku.
Osobiście mój podręcznik do "Iron Valley" przedrukowałem w formie składek do druku na A3 (octavo), ale w przypadku "Ironsworn: Starforged" drukowanego dla kolegi już arkuszy do zgięcia w pół i przycięcia (folio). W przypadku drukowania gotowych już broszur przygotowanych przez Bookbinder JS należy pamiętać o zaznaczeniu opcji "drukuj dwustronnie - odbicie według krótszej krawędzi" - bez tego rewers stron będzie do góry nogami. Ponownie - warto wykonać przedruk próbny dwóch stron. W przypadku drukowania przez Acrobat Reader - wybranie opcji "broszura" zazwyczaj już dostosowuje ustawienia drukarki.
Po wydrukowaniu składek albo folio pozostaje ich odpowiednie złożenie. W przypadku zwykłych folderów i broszur nie ma tu wielkiej filozofii, wystarczy zgiąć na pół (zazwyczaj po kilka kartek na raz - osobiście składam od razu całe broszury). W przypadku składek, jest pewna filozofia w tym jak się je składa, ale jeśli ktoś nie pamięta sekwencji to wystarczy się zastanowić,czy strony które się zetkną po zgięciu mają sąsiednie numery - zazwyczaj takie ćwiczenie wystarcza by zdecydować czy dane zginanie jest prawidłowe.
Kolejnym krokiem jest przygotowanie otworów do szycia. W tym celu należy się zastanowić - w jakiej odległości od główki i nóżek (górnej i dolnej części bloku tekstu) powinniśmy wykonać pierwszy otwór, ile z bloku tekstu planujemy przyciąć celem uzyskania prostych krawędzi i czy będzie to ta sama wartość u góry i na dole (przykładowo, jeśli nasza drukarka ma marginesy wydruku, a drukowaliśmy składki octavo, to u góry wystarczy przyciąć 2mm ale z dołu będzie trzeba już ok. 5-6mm). Warto też wziąć pod uwagę, czy strony drukowaliśmy wyśrodkowane na karce, czy zbliżone do jednej z krawędzi - przykładowo, jeśli nasza książka ma tylko 200mm wysokości bloku tekstu, a papier A3 ma krótszą krawędź długości 297mm ale drukowaliśmy wyśrodkowaną, to pierwszy i ostatni otwór powinny być 65mm od górnej i dolnej krawędzi papieru odpowiednio, ale jeśli drukowaliśmy z minimalnym zachowaniem marginesu wydruku od góry, to powinno być to 15mm od góry i 100-105mm od dołu. Dzięki temu, po skończeniu oprawiania książki, skrajne szycie będzie w odległości około centymetra od górnej i dolnej krawędzi bloku tekstu. Zalecam (dla łatwości późniejszego manipulowania broszurami w trakcie zszywania) przytulić maksymalnie blok tekstu do górnej krawędzi papieru, a dolny pasek nadmiarowego papieru z grubsza przyciąć nożykiem do tapet na etapie składania folderów na pół.
Kiedy ważne decyzje są już podjęte, przygotowujemy przyrząd do wyznaczenia miejsc otworów. Jest to po prostu kartonik, nacięty z jednej strony celem zostawienia "haczyka" do zaczepiania o główkę broszury na którym cienkopisem zaznaczamy miejsca wbijania pinezki - w moim przypadku w ilości nieparzystej, choć nie przy wszystkich rodzajach szycia ma to znaczenie. Ja zdecydowałem, że w przypadku mojego szycia "Iron Valley" pierwszy otwór będzie przeznaczony na węzeł (ang. "kettle stitch"), kolejne dwa na francuską przeplatankę (ang. "french link stitch" - rodzaj szycia, który pozwala zastąpić wstążki wzmacniające grzbiet) środkowy na ścieg łańcuszkowy (ang. "chain link stitch"), kolejne dwa znowu na francuską przeplatankę i ostatni ponownie na węzeł. Gdybym zdecydował się na stosowanie wyłącznie francuskiej przeplatanki, to ilość otworów powinna być parzysta (przy czym pierwszy i ostatni zawsze są przeznaczone na węzeł), a gdybym się zdecydował wyłącznie na ścieg łańcuszkowy, to nie miałoby to najmniejszego znaczenia (to szycie opiera się na połączeniu aktualnie zszywanej broszury poprzez przejście igłą pomiędzy sekcją niżej i sekcją pod nią, tworząc swego rodzaju pętlę następnie powrót tym samym otworem, którym się wyszło). Ale wybiegam zbytnio naprzód - w teorii otwory robi się punktakiem (wiertłem stożkowym, szpikulcem, szydłem - zwał jak zwał - z ang. "awl") ale starczy mały gwoździk, pinezka, lub nieco szersza igła. Ważne żeby za każdym razem zahaczać haczyk naszego wzornika o tę samą krawędź dziurawionych broszur (np, główki) i upewniać się, że wszystkie kartki dosunięte są do góry. Żeby nie uszkodzić stołu warto podłożyć kilka warstw kartonu z tektury falistej. Otwory wykonuje się wbijając przyrząd pod kątem 45 stopni kiedy trzyma się broszurę otwartą do około 90 stopni.
Po wykonaniu otworów należy pozostawić blok tekstu zgrabnie ułożony, stukając w stół wyrównać złożone broszury względem grzbietu i pozostawić na noc w imadle lub prasie celem rozluźnienia papieru i doprasowaniu zgięć. W przypadku braku imadła nic straconego - przez długi czas stosowałem zwykłą drewnianą deskę kuchenną dociążoną połową mojej kolekcji podręczników do D&D.
Wyklejka to nieco sztywniejszy papier na początku i końcu bloku tekstu, który pomaga połączyć blok tekstu z okładką. Nie będę się rozwodził w tym miejscu nad historią introligatorstwa, ale... Początki współczesnego podejścia do oprawiania sięgają wczesnego XIX wieku, kiedy szybki rozwój nauki (zwłaszcza medycyny) spowodował gwałtowny wzrost zapotrzebowania na książki. Introligatorzy (będący zwieńczeniem całego procesu produkcyjnego) nie nadążali z oprawą gotowych bloków tekstu - przyjętą wówczas praktyką było, że okładkę jakoby "obudowuje się" na bloku tekstowym poprzez wpierw przyszycie do niego desek, potem obłożenia ich skórą lub innym materiałem. Tak pojawił się pomysł, by okładki produkować oddzielnie, a dopiero na samym końcu - używając w tym celu kleju - łączyć okładkę z blokiem tekstowym. Pomijając wstążki i gazę (o tym jeszcze za chwilę) wyklejki to jeden z elementów tego mocowania. Bywają one ozdobne, stosuje się papier marmurkowy lub ręcznie robiony Herrnhuter Kleisterpapier, bywają też w kolorze zbliżonym do okładki lub całkowicie białe. Czasami wydawcy wykorzystują tę przestrzeń na ładną grafikę lub mapę fantastycznego świata. W moim przypadku były to dwa arkusze pomarańczowego brystolu, zgięte wpół ("folio") i przyklejone na szerokości około 5mm do pierwszej strony pierwszej broszury i na końcu ostatniej. Należy się maksymalnie zbliżyć do krawędzi, uważając, by nie zakleić przy tym wykonanych otworów do szycia.
Na tym etapie można zacząć szycie. Są do tego profesjonalne nici lniane lub konopne o różnych grubościach, wstępnie woskowane lub nie... Ale przypominam, że ja jestem tylko amatorem - osobiście wykorzystałem zwykłą bawełnianą nitkę z przybornika krawieckiego, którą przeciągnąłem kilkakrotnie przyciskając kciukiem do kupionego na jarmarku świątecznym hipopotama z naturalnego wosku pszczelego. Porządne nawoskowanie nici pozwala uniknąć plątania, choć początkującym i tak odradzam używanie na raz nici dłuższej niż wysięg dominującej ręki - nie ma sensu kalkulować ile nici zejdzie na zszycie całego bloku, taka długość jest nie do okiełznania, plącze się, robią się supełki, których próba rozsupłania powoduje jedynie zerwanie. Dowiązać dalszy ciąg gdy nić się kończy jest łatwo, nerwów nie zwróci nam nikt. Dobrze jest wybrać biały kolor, by przeszycia nie były widoczne w trakcie czytania. Ja osobiście wybrałem ciemnoczerwony, bo chciałem by był to widoczny i wyróżniający się element dekoracyjny w kolorze pasującym do tkaniny na grzbiecie.
Ciężko jest wyjaśnić sam proces szycia, w tym celu odsyłam raczej do YouTube, są dziesiątki nagrań na ten temat. Osobiście używam kawałka taśmy klejącej by przykleić luźny koniec nitki do zewnętrznej strony wyklejki pierwszej broszury, przez skrajny otwór wkłuwam igłę do wewnątrz broszury, przechodzę wewnątrz do kolejnego otworu i przeciągam nić na zewnątrz. Gdybym wykonywał szycie ściegiem łańcuszkowym, to położyłbym w tym momencie na wierzchu kolejną broszurę i przeszedł do niej najbliższym otworem (zmieniając broszurę w którą wchodzę z powrotem za każdym razem gdy wychodzę na zewnątrz). Ponieważ jednak wybrałem szycie z francuskim łańcuszkiem przechodzę wzdłuż grzbietu pierwszej broszury na zewnątrz i ponownie wchodzę do środka. Wewnątrz przechodzę do środkowego otworu, wychodzę na zewnątrz - dopiero teraz kładę na wierzchu drugą broszurę i wchodzę do środka jej (najbliższym) środkowym otworem. Idąc wewnątrz w tym samym kierunku (dalej od luźnego końca) przechodzę do kolejnego otworu, wychodzę na zewnątrz drugiej broszury, wzdłuż grzbietu kontynuuję do kolejnego otworu drugiej broszury, znów do środka, wewnątrz do skrajnego dalszego otworu, którędy wychodzę na zewnątrz, schodzę w dół z powrotem do skrajnego otworu broszury pierwszej, wewnątrz (tym razem w przeciwnym kierunku - w stronę luźnego końca nici) przechodzę do kolejnego otworu, na zewnątrz... I teraz uwaga - powyżej, na drugiej broszurze, jest już równoległa linia nici - zatem zahaczam ją delikatnie wciskając pod nią nić i przechodzę do kolejnego otworu pierwszej broszury wchodząc do wewnątrz. Po napięciu nici utworzy się tutaj "X" z przecinających się nici, a w późniejszym etapie szycia zapoczątkuje to charakterystyczny wzór francuskiego łańcuszka na grzbiecie. Wracając do szycia - igła jest obecnie wewnątrz pierwszej broszury, kierunek szycia jest do luźnego końca, wychodzimy na zewnątrz środkowym otworem pierwszej broszury, by wrócić do środkowym otworem drugiej broszury. Kontynuujemy analogicznie, pamiętając o wykonaniu przeplotu drugiego "X". Kiedy nić wyjdzie na zewnątrz skrajnym otworem drugiej broszury staram się naciągnąć ją na tyle na ile się da bez jej zerwania, następnie odklejam ten kawałek taśmy i wykonuję podwójny węzeł zaciskając to połączenie. Jeśli luźny koniec jest za długi - przycinam go zostawiając około centymetr.
Tym sposobem połączyliśmy dwie pierwsze broszury, było trochę szycia na zmianę, raz w górę raz w dół, raz pierwsza, raz druga broszura by je połączyć, kolejne będą już łatwiejsze - szycie będzie odbywać się w ramach pojedynczej dokładanej składki. Dokładamy na górę trzecią broszurę, wchodzimy do środka otworem od strony luźnego końca (czyli tam gdzie zaczynaliśmy i skończyliśmy), następnie wewnątrz do kolejnego otworu, na zewnątrz, wykonać przeplecenie z nicią poniżej (francuski łańcuszek), powrót do środka, przejście wnętrzem do kolejnego otworu, na zewnątrz... I teraz będzie manewr, który w tym wypadku wykonuje się tylko raz przy środkowym otworze, ale gdyby zdecydować się na ścieg łańcuszkowy, odbywał by się on za każdym razem. Przypominam, igła jest na zewnątrz, nić wychodzi ze środkowego otworu trzeciej broszury - wbijamy igłę pomiędzy broszurę poniżej (w tym przypadku drugą) a broszurę bezpośrednio pod nią (pierwszą) po jednej stronie nici łączących środkowe otwory (w tym konkretnym przypadku - w przypadku ściegu łańcuszkowego dotyczy to otworu analogicznego do tego z którego wychodzi nić). Zwracam uwagę, że nie próbujemy wbijać się w otwór, a wejść pomiędzy broszury używając nici je łączących jako punktu zaczepienia. Otwieramy swój zszyty fragment bloku pomiędzy tymi dwoma broszurami i wychodzimy nicią na zewnątrz, po drugiej stronie nici łączących środkowy otwór (tworząc rodzaj pętli charakterystycznej dla ściegu łańcuszkowego) po czym wracamy do wnętrza trzeciej broszury tym samym otworem z którego chwilę wcześniej wyszliśmy. Dalej analogicznie - na zewnątrz, przeplatanka z odcinkiem nici wzdłuż grzbietu broszury niżej, do wewnątrz, skrajnym otworem na zewnątrz. Tu będzie trzeba wykonać węzeł (ang. "kettle stitch"), a robi się to następująco - wbijamy igłę pomiędzy broszurę poniżej a tę pod nią (w tym wypadku pierwszą i drugą) po stronie od środku bloku tekstu skrajnego przewiązania kierując igłę skosem na zewnątrz tak, by wyszła od brzegu (zależnie od kierunku szycia - główki lub nóżek bloku tekstowego) i powoli wyciągamy igłę obserwując co dzieje się z nicią. Kiedy utworzy się już mała pętelka, przechodzimy przez nią igłą i zaciągamy - tworząc w ten sposób węzeł. Osobiście jeszcze sprawdzam czy nić jest dobrze naciągnięta rozwierając ostatnią broszurę i wyciągając wyeksponowane fragmenty nici cały czas zaciskając węzeł (ostrożnie by nie zerwać nici). Kontynuuje się analogicznie, aż nie połączy się wszystkich broszur. Ostatni węzeł (ang. "kettle stitch") wykonuje się podwójnie, nadmiar nici ucina.
Jeśli w którymkolwiek momencie nić się zerwie - bez paniki. Jeśli zerwie się daleko od grzbietu, albo około centymetr od węzła końcowego - przycinamy i zaczynamy kolejne szycie robiąc pętelkę i węzeł na skrajnym łączeniu broszury poniżej. Jeśli zerwała się zanim udało się wykonać węzeł, albo w połowie szycia - wyciągamy palcem tyle nici by móc ją związać z nowo nawleczoną - ja jestem prymitywem, który nigdy nie wyszywał ani nie żeglował, więc najzwyklejszy węzeł typu kluczka mi starcza - po czym odcinamy nadmiar (zostawiając jakieś 5mm luźnych końców - nie należy przycinać zaraz przy supełku) i powtarzamy tę cześć szycia którą musieliśmy wyciągnąć.
Teraz trzeba przyciąć blok tekstu. Na etapie składania, dziurkowania lub szycia mogły się pojawić nierówności - może margines od druku (albo tzw. "bleed") wymaga docięcia, może postrzępione końcówki wystają od strony żłobka (strona bloku tekstu przeciwna do grzbietu). Dla równego wykończenia trzeba blok przyciąć. Do grubości 80 stron - metalowa linijka i nożyk do tapet ze świeżym ostrzem wystarczą... powyżej tego już nie. Swoją drogą taka drobna rada - metalowe linijki są strasznie drogie, kupcie sobie w markecie budowlanym metalową listwę progową. W moim przypadku "Iron Valley" to ponad 256 stron. Nożyk nie zdał egzaminu (ostrze uciekało, bo blok tekstu je "odpychał" przy każdym kolejnym cięciu przez co blok był krzywy. Gdybym miał profesjonalną pracownię introligatorską, to bym w tym momencie skorzystał z gilotyny lub kozła i hebla do przycinania krawędzi... Zamiast tego skanibalizowałem szafkę wyciągając z niej półki (dwie grube dechy) i kupiłem sobie w markecie budowlanym dwa śrubowe ściski do drewna (takie imadła, kosztowało to może ze dwie dyszki) i płaskie dłuto 25mm. Jeżdżąc po płaskiej powierzchni bocznych krawędzi półek dłutem wykonywałem długie posuwiste ruchy przycinając blok do wymaganych wymiarów.
Po przycięciu przechodzimy do klejenia. Najlepiej sprawdza się biurowy klej w tubce typu Magic lub najtańszy wikol (klej na bazie polimerów winylowych rozpuszczalnych w wodzie). Należy wziąć blok tekstu w imadło (lub przywalić deską do krojenia i książkami na krawędzi stołu) i obficie posmarować grzbiet klejem - można to zrobić palcem lub pędzlem. Na mokry klej należy docisnąć fragment merli, czyli gazy introligatorskiej (łatka krótsza niż wysokość grzbietu bloku tekstowego, ale znacznie od niego szersza, by zostały około trzycentymetrowe "skrzydełka"). Merlę można nabyć na metry w sklepach internetowych... albo zastąpić zwykłą nakrochmaloną gazą opatrunkową, gazą niejałową lub płótnem lnianym o luźnym splocie. Ważne żeby zastosowany materiał nie zmieniał wymiarów pod wpływem wilgoci.
W teorii merlę przykleja się do wyklejki i okładki na etapie ostatecznego składania, ale przy szybko schnącym kleju jest to za dużo rzeczy do upilnowania, więc ja doklejam "skrzydełka" do frontu i tyłu bloku tekstowego jak tylko klej wyschnie. W tym celu smaruję merlę klejem i naciskając kciukami od grzbietu, ściśle nakładam ją na wyklejkę. Warto mieć w tym momencie zabezpieczony jakimiś gazetami stół (żeby nie pobrudzić go klejem) i mokrą ścierkę pod ręką (żeby wytrzeć pobrudzone klejem palce). Doklejamy kapitałki (takie ochronne wstążki/farfocle na górze i dole grzbietu - sięgnijcie na półkę otworzyć jakąś książkę w twardej oprawie to będziecie wiedzieć o czym mowa) i wstążki do zakładek. Kapitałki można kupić z metra, lub wykonać je zginając szerszą wstążkę płócienną na pół i sklejając brzegi wikolem.
Blok tekstu jest już gotowy i można odłożyć go na bok. Podążając za XIX-wieczną tradycją czas przygotować osobno okładkę. Mnie poniosła fantazja i okładka do "Iron Valley" została sporządzona metodą "case-in three piece bradel binding" która polega na tym, że grzbiet (w moim przypadku obity płótnem), przednią i tylną "deskę" przygotowuje się osobno kompensując różnicę grubości poprzez doklejenie dodatkowej warstwy brystolu od wewnątrz. Pojawia się tam bardzo ciekawy trik, żeby karton nie wystawał w narożnikach - pozostawia się takie małe "skrzydełko" które zagina się paznokciem przed oklejeniem krawędzi kartonu widocznej od strony grzbietu. Odradzam to jednak początkującym. Przygotujcie sobie okleinę okładki (ja drukowałem zazwyczaj grafiki przygotowane w GIMPie, można też zastosować skórę lub płótno introligatorskie) i usztywnienie frontu, tyłu i grzbietu. Materiał na usztywnienie to tak zwany "podkład introligatorski" - zbita, twarda tektura. Z braku laku można wykorzystać ten brązowo-szary karton na końcu bloku rysunkowego. Szerokość usztywnienia grzbietu powinna wynosić grubość bloku tekstowego plus półtora grubości materiału usztywniającego. Jego wysokość to wysokość bloku tekstowego plus cztery do sześciu milimetrów (ang. "square" - czyli ile twarda oprawa "wystaje" poza blok tekstowy). Usztywnienia frontu i tyłu powinny mieć taką samą wysokość jak grzbietu, a szerokość taką jak szerokość bloku tekstowego ale pomniejszoną o 2-3mm. Warto też wyciąć z tego samego materiału taki szablon do naprowadzania o szerokości 7mm.
Twarda okładka - wersja łatwa. Należy wydrukować okładkę, albo przygotować papier do oprawy (jakiś ładny kolorowy, może być do pakowania prezentów). Zlokalizować gdzie wypadnie grzbiet (ja zazwyczaj nakłuwam delikatnie szpilką w osi ponad i poniżej fragmentu który będzie widoczny i po obróceniu rysuję ołówkiem linię), położyć na stole ładną stroną w dół. Pamiętać gdzie jest front! Posmarować usztywnienie grzbietu klejem i przykleić. Przy pomocy ekierki (przyłożonej do boku usztywnienia) i linijki (przyłożonej do dolnej krawędzi usztywnienia i drugiej przyprostokątnej ekierki) wyznaczyć ołówkiem linię dolnej krawędzi (w obu kierunkach od usztywnienia grzbietu). Przyłożyć szablon dystansowy do boku usztywnienia grzbietu, posmarować klejem, przykleić pilnując by dolna krawędź leżała na narysowanej ołówkiem linii, a boczna była dociśnięta do szablonu dystansowego. Powtórzyć z drugiej strony. Odłożyć szablon dystansowy na bok. Teraz powinniśmy mieć płachtę materiału okleinowego z usztywnieniami naklejonymi mniej więcej na środku. Nadmiarowy materiał należy obciąć dookoła (pozostawiając około 2cm marginesu). Narożniki ściąć, ale nie bezpośrednio przy narożniku - odsunąć się od narożnika parę mm (najlepiej półtora grubości materiału usztywniającego). Posmarować "skrzydełka" klejem i zaczynając od góry i dołu złożyć je kciukami do wewnątrz. Delikatnie naciągając by uzyskać w miarę ostre krawędzie. Paznokciem kciuka docisnąć w narożnikach ten niewielki dystans uzyskany przy ścinaniu narożników - jego funkcja polega na tym, by przy zaklejaniu bocznych skrzydełek - materiał usztywnienia nie był widoczny. Jednocześnie należy zwrócić uwagę na drobny szczegół techniczny - ten drobny fragment dociśnięty paznokciem i boczne skrzydełka spowodują, że w rogach będzie w pewnym miejscu podwójna warstwa materiału okleinowego. Dlatego zaczyna się od przyklejenia górnej i dolnej krawędzi najpierw, by te guzki podwójnego materiału nie były obcierane kiedy książka stoi na półce. Kiedy okładka wyschnie, obracamy ją ładną stroną do góry i przejeżdżając paznokciem od strony grzbietu wzdłuż wzmocnienia grzbietu, frontu i tyłu zaznaczamy lekko to charakterystyczne wgłębienie.
Tak przygotowaną okładkę dopasowujemy do bloku "na sucho" - sprawdzając czy dystans (ang. "square") jest wszędzie równy, czy książka dobrze leży, dociskamy ją do grzbietu. Następnie uważając by nic się nie przemieszczało - otwieramy front, podkładamy kawałek gazety pod wyklejkę, smarujemy ją klejem, zamykamy książkę (wciąż pilnując by grzbiet był dociśnięty). Obracamy. Powtarzamy operację z tyłem. Wsadzamy kawałek folii aluminiowej (od strony bloku tekstu) i listek ręcznika papierowego (od strony okładki) za wyklejką i przywalamy stosem książek na noc. Klej będzie wiązał, ręcznik wchłonie nadmiary wilgoci, a folia sprawi, że wilgoć nie przejdzie do wnętrza bloku tekstowego.
Nad ranem możemy delikatnie książkę otworzyć i włożyć pomiędzy okładkę a blok zwinięte w kulkę chusteczki do nosa, by całość doschnęła.
I gotowe.
Kilka uwag na koniec. Przedstawiona tu metoda to "case-in square back binding" (nie ważne czy w wariancie "łatwym" czy "three piece bradel binding"). Jest to najpopularniejsza metoda, wiele podręczników oprawianych komercyjnie będzie na półce wyglądać podobnie do tego, co udało nam się tutaj stworzyć. Osobiście jednak uważam, że do podręczników czysto użytkowych lub nieco cieńszych (40-80 stron) dobrą metodą jest "sewn board binding" - książki oprawione w ten sposób dużo łatwiej leżą na stole, otwierają się na płasko, sama metoda jest nieco łatwiejsza. Wyglądają natomiast nieco gorzej, nie mają tego "nadwieszenia" okładki nad blokiem (ang. "square") i nie do końca sprawdzają się przy grubszych blokach tekstu. Metoda (opracowana w latach '80 przez Garry'ego Frosta jako pewne nawiązanie do metod średniowiecznych) polega na tym, że na etapie szycia zaczyna się od dodatkowego folio z brystolu (ja używam starych kalendarzy ściennych) i kończy dodatkowym folio brystolu. Po przycięciu w środek tych dwóch folio wkleja się przycięty materiał usztywniający. Nie nakleja się merli na grzbiet, a jedynie zabezpiecza się go pergaminem (ja używam papieru śniadaniowego). Następnie okleja się grzbiet w taki sposób by mógł pracować przy otwieraniu, a następnie aplikuje okleiny na front i tył. Wszystko przy minimalnym stosowaniu kleju. Jak widać, okładkę obudowuje się tutaj na bloku - podobnie jak w historycznych metodach. Jeśli ktokolwiek wyrazi wolę, to mogę opisać tę metodę bardziej szczegółowo.
Jeśli ktoś się podejmie tego wyzwania i będzie miał pytania - służę pomocą na Discordzie.