Czyli ściany tekstu i relatywnie rudymentarna oprawa graficzna... Czyli ostatni kontakt z hobby statkującego się mężczyzny.


czwartek, 25 czerwca 2020

OotA - wszystko jest jadalne, jeśli jesteś wystarczająco odważny...

Tym razem pochylimy się nad wydarzeniami trzeciej i czwartej sesji, choć większość wydarzeń z trzeciej sesji streściłem pisząc o proceduralności rozgrywki w ostatnim wpisie.
     
Dramatis Personae:
Reniferowy grała Eilich - diablęciem czarownikiem niebiańskiego patrona, który był antropomorficzną personifikacją idei bezradności i paraliżu w obliczu paradoksu logicznego... Postać ta niestety zakończyła swój żywot pod koniec drugiego zadania prologu, choć patron przetrwał i pojawia się w retrospekcjach w kampanii, co powoduje zmieszanie Snorriego.
Reniferowy gra Anth'Rasmą - wygnaną za bluźnierstwo drowką, wyznawczynią Elistrae, przedstawicielką autorskiej klasy postaci Matta Mercera - Blood Hunter (taka zżyna z Wiedźmina)...
Trix gra Fossem - koboldzim wojownikiem, niekwestionowanym mistrzem połyku, z więziennym portfelem głębszym niźli Bag of Holding i talentem do bimbrownictwa...
Pivekk gra Lutorisem Caerdonel - elfem leśnym, mnichem, poważnym i stonowanym, w żałobie po małej myszce zdeptanej obcasem drowich oprawców... Poza tym Pivekk robi na sesji rzecz, której ja absolutnie nie cierpię, a on jest na tyle uprzejmy by mnie w niej wyręczać - puszcza muzykę i dba o klimat. Chwała mu za to.
Tusk gra Macchelem Temmini - uwziętym na Łupieżców Umysłów łowcą, żółwiem... czyli rasą z Tortle Package stanowiącym suplement do "Xanathar's Guide to Everything".
Beast gra Snorrim - krasnoludzkim paladynem dręczonym poczuciem winy, gdyż nie uchronił powierzonej jego opiece towarzyszki przed śmiercią (poprzednia postać koleżanki, parszywa śmierć w prologu)...
Draconic gra Shaggothem - orkiem zaklinaczem/czarownikiem, członkiem tajemniczego kultu rytualnych zabójców i kanibali, których rolą jest eliminacja słabych jednostek z puli genetycznej orków... Ubiera się jak pimp. 

Ork pimp - no mówię, inaczej opisać się go nie da...

    
Bohaterowie niezależni:
Buppido - derro filozof uparcie powtarzający, że "będzie co ma być, wszystko i tak jest w rękach bogów". Problem z tym, że w swym szaleństwie uważa się za boga śmierci z panteonu derro. Skrycie kombinuje jak wykończyć bohaterów jednego po drugim.
Książę Derendil - posługujący się językiem elfickim i nienagannymi manierami quaggoth. Przy bliższym poznaniu, lub przedstawicielowi elfiej rasy zwierzy się, że jest zaklętym w tej paskudnej formie elfickim księciem. Pragnie powrócić na powierzchnię i nie przegapi żadnej okazji, by pytać napotkanych wędrowców, czy może nie słyszeli o organizowanych przez jego ojca poszukiwaniach.
Eldeth Feldrun - dumna krasnoludzka kobieta z twierdzy Gauntlgrym. Zdarza się jej flirtować ze Snorrim zwłaszcza od czasu ucieczki. Snorri nie jest zainteresowany i ją zbywa.
Jimjar - gnom głębinowy... zdaje się uzależniony od hazardu, choć zastanawiającym bywa skąd bierze rzeczy o które się zakłada. Rachunek prawdopodobieństwa zaczyna sie przy nim lekko zaginać.
Ront - ork. Duży, złośliwy i marudny. Wyżywa się na Ryczce. Wysłałem Shaggotha, żeby go zabił, bo miałem go dość.
Sarith - drow, małomówny, nie ufa Anth'Rasmie. Wsadzili go do więzienia bo w ataku szału zabił swojego towarzysza broni.
Shuushar Przebudzony - kuo-toa, pacyfista, mędrzec i mistyk. Odmawia stosowania przemocy.
Ryczka - dziecko mykonidów. Imię jest tłumaczeniem angielskiego "Stool" (i jestem z niego dumny jak cholera). Posiada przydatną zdolność telepatycznych zarodników komunikacyjnych, które nieco pomagają przy tej dziwnej Wieży Babel...
Topsy i Turvy - dwójka gnomów głębinowych, trzymające się razem rodzeństwo, które boi się wchodzić w interakcje z innymi członkami ekipy by nie wyszedł na jaw ich sekret - są szczurołakami. Uciekną, odłączając się od drużyny, przy pierwszej, lepszej okazji.
    
W drogę!
Trzecia sesja rozpoczęła się od sceny, w której ekstrawagancko odziany ork przechadzał się korytarzami Podmroku, kiedy z prostopadłej jaskini wybiegła spora grupa zziajanych osobników. Musieli biec już od kilku godzin. Z całkowicie nie-meta-growego powodu postanowił się zainteresować "kto zacz" i dołączyć do drużyny. Kiedy Draconic przedstawiał mi swój pomysł na postać, stwierdziłem że idealnie pasuje do rozwiązania mojego problemu - "super, możesz zagrać, tylko zabij Ronta". Obawiam się że Ront jako jedyny z NPCów nie reprezentuje sobą nic ciekawego - ot, tępy brutal wciśnięty w historię tylko po to, żeby pastwić się nad Ryczką. Pozostali bohaterowie niezależni oferowali jakieś dylematy, bądź dwuznaczności. Orkowy brutal - niekoniecznie. Ronta nikt nie lubił. 
   
Poza tym wpasowuje się to w szerszy kontekst mojego problemu z tym hardcoverem - nie rozumiem po co drużyna musi niczym niańki ciągnąć za sobą tę bandę przegrywów... Uważam, że rozumieć powinienem. Autorzy przygody nie dają żadnych wskazówek, żadnych informacji dla MG na temat tego, jaka jest funkcja tego zabiegu. Pytałem w kilku miejscach i jedyne czego byłem w stanie się dowiedzieć, to że jest to powszechne najgorzej oceniana część przygody i że często się zdarza, że jak Wizardzi chcą przemycić do systemu jakieś zasady - robią to w przygodzie. Ewidentnie, tym razem były to zasady podróżowania dużą grupą.
   
Po dołączeniu Shaggotha, Snorri wpadł na pomysł, by opóźnić pogoń zawalając część podziemnych korytarzy. Używając swojej wiedzy o kamieniu, doszukiwał się analogii pomiędzy wielkimi kamiennymi halami krasnoludzkich domów a stalagnatem podtrzymującym sklepienie... Po czym potraktował go młotem. Tylko dzięki ostrożnej zapobiegliwości udało się go wyciągnąć spod skalnego zwaliska, bo nie mając zaufania do swojej zręczności, gibkości i refleksu, obwiązał się liną podając drugi koniec drużynie. Obsunięcie się sklepienia zwabiło głodnego Carrion Crawlera (po polsku Pełzacz Ścierwojad). Usiekli potwora bez problemu... po czym go zjedli. I to będzie motyw przewodni tej kampanii. Snorri, jako paladyn, ma dostęp do oczyszczenia jedzenia i picia, więc niestraszne im jedzenie truchła nawet roznoszącego choroby padlinożercy. Ekipa zjada niemal wszystko co usiecze.
   
Następnie drużyna natrafiła na jaskinię pełną grzybów w kształcie wyciętego, ludzkiego języka (języki szaleństwa). Jako, że Macchel jest biegły w zestawie zielarza, a jego preferowanym terenem (z cech łowcy) jest Podmrok - udało mu się określić, że grzyby te powodują nieopanowaną potrzebę mówienia wszystkiego o czym się myśli. Podjęto eksperymenty sporządzenia skoncentrowanego ekstraktu, który mógłby służyć za rodzaj serum prawdy, ale zakończył się one niepowiedzeniem. W sumie dość ciekawy fragment sesji wywołany przez zdawałoby się mało interakcyjne spotkanie losowe w postaci scenerii...
   
W trakcie odpoczynku Snorri zaczął uczyć Anth'Rasmę wspólnego. Samemu nie znając elfiego, co stało się potem żartem przewijającym się przez kampanię (nazywanie wszystkiego "piwem", każda broń to "młot" itd, itp...). Mając na względzie ile czasu zajmuje opanowanie nowej biegłości (zasady wolnego czasu) zarządziłem, że przy tak nieefektywnych wysiłkach będzie to zajmować dwukrotnie więcej czasu - Anth'Rasma zyskała jedną pięćsetną języka wspólnego. 
    
Kolejnego dnia otworzyła się przed nimi gigantyczna jaskinia, gdzie pod sufitem snuła się jakoby purpurowa zorza polarna - widoczny objaw silnego promieniowania faerzress. Kilka niezdanych rzutów obronnych później Shaggoth kołysał się niczym sierota, obejmując kolana i na przemian śmiejąc się i płacząc, Macchel doznał halucynacji i wszędzie widział Łupieżców Umysłów, Foss... Cóż, nikt nie wie co się stało Fossowi, bo w jego zachowaniu nie nastąpiła żadna widoczna zmiana. W czasie postoju Eldeth w sposób mało subtelny próbuje podrywać Snorriego. Nie udało się jej, Snorri jest krasnoludem nieugiętej woli i nieskazitelnego honoru - starając się nie urazić jej uczuć powiedział, że jest cudowną istotą, ale nie zazna spokoju, póki nie dopełni woli Aporii, swojej świętej pani. W tym samym czasie Anth'Rasma próbowała pogadać z Sarithem, ale był to fatalny pomysł. Uciekający z niewoli drow, zdradzony przez matriarchalne społeczeństwo, pełen nienawiści i żalu, nie będzie skłonny zaufać mrocznej elfce. Rzuty na perswazje też niewiele pomogły (a mało brakowało, by pogorszyły sprawę).
    
Drużyna podchodziła bardzo taktycznie do obierania tempa podróży. Pisałem wcześniej o strukturalizacji podróży przez Podmrok, tutaj nastąpiła też gamifikacja. Starannie obliczali zapasy, zbierali niemal każde stworzenie, które jest jadalne, inwestowali w szukanie grzybów i korzonków, starając się zawsze mieć wyżywienie na przynajmniej jeden dzień wprzód. Tym sposobem mogli naprzemiennie poruszać się w tempie normalnym (relatywnie proste testy, możliwość gromadzenia żywności i wody) i szybkim (nie można gromadzić zapasów, trudniejsze testy nawigacji, ale za to zmniejsza się ilość dni jakie trzeba poświęcić na dotarcie do celu). Traf chciał że Anth'Rasma spartoliła test na nawigowanie i stracili jakieś sześć godzin. Odbili w boczny korytarz trafiając na gigantyczną przepaść, gdzie między ścianami rozciągały się gigantyczne płachty pajęczyn. W ten oto sposób trafili na Jedwabne Ścieżki (Silken Paths) - jeden z gotowych dungeonów do wciśnięcia w Podmrok dla urozmaicenia podróży. Lokację tę poprowadziłem niemal kropka w kropkę jak w hardcoverze, więc nie ma sensu tego streszczać. Podam jedynie najważniejsze wydarzenia:
  • odgrywałem goblińskich przewodników YukYuka i Spiderbaita jako trochę spalonych, trochę nadmiernie wyluzowanych rasta-surferów. Leciały teksty Laski z "Chłopaki nie płaczą", leciały teksty z reklam, z ich ust płynęła głęboka i filozoficzna mądrość życiowa o cieszeniu się życiem.
  • Topsy i Turvy spadli w przepaść lądując w pajęczynie jakieś pięćdziesiąt stóp niżej, tuż pod nosem gigantycznego pająka. Stres spowodowany sytuacją doprowadził co likantropicznej przemiany i dwa małe szczury uciekły w ciemność...
  • udało im się uwolnić z pajęczego kokonu niziołka imieniem Fargas Rumblefoot, poszukiwacza przygód, którego jego drużyna zostawiła na pastwę losu. W ramach wdzięczności ofiarował im mapę ze wskazówkami jak dotrzeć do Zaginionego Grobowca z Khaem.
  • drużyna postanowiła zeżreć ubitego mimika i wielkiego pająka... świat Podmroku już nigdy nie będzie taki sam...
    
Światło w ciemnościach
Czwarta sesja rozpoczęła się dotarciem do sporych rozmiarów okrągłej jaskini na której samym środku wyrastał obelisk pokryty pulsującymi niebieskimi żyłkami i runami, które jednak od dołu robiły się czerwone - niczym goździk wsadzony do zabawionej wody. Był to jeden z objawów wykrzywiania magii Podmroku przez faerzress i aktywność demonów. Był to także punkt orientacyjny, o którym wspominał Fargas Rumblefoot. Krótkie szaleństwo dopadło Shaggotha, ujrzał skrzynkę złota i karteczkę ze zleceniem zgodną z rytuałami jego kasty. Napakował monet do kieszeni, jak się później okazało - w rzeczywistości drobnych, szarych kamieni.

Punkt orientacyjny na drodze do Zaginionego Grobowca z Khaem

    
Bohaterowie usłyszeli cichy, delikatny, kobiecy głos błagający ich o pomoc i ratunek. Kimkolwiek była istota, zdawała się bać ciemności i prosiła o uwolnienie. Nie byli w stanie zlokalizować źródła głosu, jedynie Shaggoth, biegły w zdolnościach przekazywania myśli, po jakimś czasie doszedł do tego, że głos dobiega z ich głów. Kimkolwiek była niewiasta - posługiwała się telepatią. Głos kierował ich w stronę Zaginionego Grobowca z Khaem. I ponownie... poprowadziłem ten mały dungeon zgodnie z podręcznikiem, więc nie będę opisywał każdej komnaty po kolei, pozwolę sobie jedynie na trzy spostrzeżenia:
  • drużyna zadecydowała, by puścić NPCów przodem w stronę Sloobludop. Rozdzielili zapasy i obiecali, że ich dogonią, nim dotrą do miasta. Liczyli, że rozdzielając się zmylą pogoń.
  • bohaterowie w konfrontacji z martwą czarodziejką z Netherilu próbowali się od niej dowiedzieć, czy to ona ich kusiła głosem. Trochę ją to zbiło z tropu, nie wiedziała o czym mówią. Po chwili drużyna ponownie usłyszała słodki głos, który tym razem obiecywał pomoc... jeśli tylko wyciągną ją z sarkofagu. W ten sposób weszli w posiadanie Świtezianki (jak przetłumaczyłem na polski imię inteligentnego miecza w oryginale Dawnbringer)
  • przez to, że drużyna wpierw odkryła prawdziwy grobowiec, trochę stchórzyła przed penetracją fałszywego sarkofagu. A szkoda, był co prawda zabezpieczony pułapkami, ale ominęło ich kilka fajnych skarbów
   
Po opuszczeniu grobowca udali się w pogoń za wesołą kompaniją towarzyszących postaci drugoplanowych. Dzięki bardzo dobrym rzutom na nawigację udało im się podróżować szybkim tempem więc dotarli dosłownie chwilę przed tym, jak spocony Buppido, z szaleństwem w oczach próbował złożyć Eldeth w ofierze. Pozostali bohaterowie niezależni spali i nie mieli świadomości co się dzieje. Kiedy strzała Anth'Rasmy przeszyła jego gardło, ksztusząc się własną krwią wypowiedział swe ostatnie słowa: 
"nie możecie mnie zabić, jestem bogiem!!!"
   
Tę dramatyczną i podniosłą scenę przerwało pytanie zamyślonego Beasta - "ile w zasadzie waży Buppido?" Kiedy wziąć pod uwagę konsekst, oraz los, jaki podzieliły wszystkie ubite do tej pory poczwary, jego pytanie wywołało salwę śmiechu. Jak się jednak okazało, Snorri nie chciał zjeść martwego derro, lecz wykorzystać jego ciało do zmylenia pogoni - wyniósł zwłoki do jednego z bocznych korytarzy, rozwalił głowę młotem, po czym wywołał małą lawinę - jego intencją było, by pościg odnalazł zwłoki i wyciągnął błędne wnioski, że drużyna podążyła tym korytarzem pozostawiając w tyle derro, któremu nie udało się umknąć przed lawiną.
  
Sesje zakończył sen Shaggotha. W proroczej sennej wizji jakiś głos tłumaczył mu system wartości orczych wojowników, zwracając uwagę, że największym aktem tchórzostwa świadczącym o tym, że ork odwrócił się od szlachetnych praktyk bojowych swego ludu, jest znęcanie się nad tymi, którzy nie mogą mu odpowiedzieć przemocą, atakowanie słabszych i młodych. Serce takiego orka jest małe i przesiąknięte tchórzostwem i musi być wyrwane z jego piersi... Było to bardzo niesubtelne nawiązanie do znęcania się Ronta nad Ryczką...


.


czwartek, 11 czerwca 2020

Zbudowana na szczycie skał górujących nad Wybrzeżem Mieczy...

Elminster's Candlekeep Companion to dostępny na DMsGuild dodatek do piątej edycji Dungeons and Dragons i możecie nabyć go tutaj
   
Parę dni temu miałem okazję przeczytać dodatek poświęcony twierdzy Candlekeep i chcę się podzielić kilkoma przemyśleniami. Nie wiem czy można to do końca nazwać recenzją, biorąc pod uwagę jak mocno własne przekonania i preferencje kształtujące gust wpłynęły na mój odbiór tego PDFa. Osobiście, przy objętości ponad osiemdziesięciu stron, wolałbym opcję w druku na żądanie. Mam świadomość, że żyjemy w cyfrowej epoce, a głównym składnikiem ceny powinna być własność intelektualna i praca twórca, ale czuję się nieco niekomfortowo płacąc prawie piętnaście dolców za plik. Pomijam fakt, że piętnaście dolców dla Amerykanina i piętnaście dolców dla Polaka to nie jest ten sam pieniądz... nie ma sensu toczyć dyskusji na ten temat, bo był poruszany już setki razy.
 

Oprawa graficzna jest przyjemna, choć momentami powtarzalna. Dla przykładu satyr z nagłówka pierwszego rozdziału (str. 10) pojawia się ponownie, w nieco inaczej przyciętej grafice na stronie 11. Wiem, że Elminstera z okładki można dostać w jakiejś paczce stock-artów od Grimm Press, niestety nie wiem czy pozostałe grafiki były robione pod ten konkretny produkt, czy po prostu udało się skompletować je z pregenerowanych opcji jednego artysty. To by wyjaśniało rolę osoby wymienionej w stopce jako "graphic designer". Tak czy siak - wizualnie na da się dodatkowi nic zarzucić... A może jednak? Miałem wrażenie, że część graficzna nie jest do końca spójna z tekstem. Autorzy malują przed nami bardzo kuriozalną wizję Candlekeep, w stylu gonzo, trochę na podobę pierwszych edycji systemu, nim nabrał on bardziej quasi-średniowiecznej, uporządkowanej i ugrzecznionej formy. W Candlekeep można spotkać wieżyce biblioteczne będące wrakiem statku wciąż jeszcze oporządzanego przez załogę zombie-piratów, można trafić na wieżę wydrążoną w zasuszonych zwłokach antycznego smoka... Tymczasem większość z nas prawdopodobnie ma przed oczyma Candlekeep tak jak było malowane w grze komputerowej Baldur's Gate lub paradoksalnie - na mapach i grafikach tego dodatku właśnie...
 

Pomysł na opisanie twierdzy-biblioteki opiera się na dwóch filarach - skarbnicy mądrości, miejsca gdzie można dostać każdy, choćby nie wiadomo jak był plugawy i bluźnierczy, manuskrypt świata Faerunu oraz na Alaundo, wielkim wieszczu i proroku, którego przepowiednie mnisi w Candlekeep mają obowiązek wyśpiewywać w ramach nieustających psalmów (ang. Endless Chant). Każdy kto spotkał Głosy: Z Południa, Z Północy, Ze Wschodu i Z Zachodu w ogrodach Candlekeep w grze Baldur's Gate od razu wie o czym mowa. 
   
Dodatek oferuje nowe archetypy do grywalnych klas, w tym kleryka domeny proroctwa, czy barda szkoły przeznaczenia. I tu pojawia się kolejny zgrzyt. Przewidywanie przyszłości jest trudne w RPG. Historia rodzi się przy stole. Jeśli wstawiamy przewidywanie przyszłości to albo sesje są srogo torodrogowane, albo próbujemy to ubrać w jakąś kuriozalną mechanikę. Tutaj mamy do czynienia z tym drugim przypadkiem. Tworzenie jakichś przekombinowanych zasad, że inspiracją bardowską można rzucić raz teraz, a potem zdecydować czy chcesz ten wynik brać czy brać inny... no porypane to jakieś. Że jak masz tę wersję klasy to rzucasz zjadliwe przekleństwo, ale zmieniono warstwę farby i teraz nie jest to obrażanie kogoś tak mocno, że otrzymuje obrażenia psychiczne, tylko wygłaszasz jakąś niepokojącą przepowiednię na jego temat... Że jako kleryk sobie losujesz jakiś bonus, ale jak szczurołap w Warhammerze dostajesz od tego mutację. Przekombinowane. Zupełnie odstające od czystego game-designu piątej edycji. Nie podoba mi się. Już dużo lepsza byłaby jakaś mutacja zasad z Vornheim, gdzie losowało się bardzo niejasną i zagadkową przepowiednię i kiedy gracz uznał że się spełniła, dostawał ułatwienie do testu. Możnaby na tej podstawie zbudować klasę postaci wprowadzającej mocną meta-grę, pozwalającą wpływać na narracje MG, wklejać mu do kampanii wydarzenia prowokowane wygłaszanymi przez siebie przepowiedniami - takie rzeczy pojawiały się przecież w Planescape. Do tego dochodzi mnich, który jest jakąś kuriozalną hybrydą mistrza sztuk walki i benedyktyńskiego kopisty. No i czarodziej, który trzyma zaklęcia w chmurze i może je wypożyczać od innych. Każdy z tych pomysłów zdaje się być mocno nietrafiony, niezbalansowany i nie mam pewności czy testowany. Opcje dla graczy to zdecydowanie najsłabsza część tego dodatku. 
    
Najmocniejszą częścią dodatku jest zdecydowanie część dla MG. Zgrabnie opowiedziana historia twierdzy, sporo motywów na przygody i zalążki kampanii... Ba! Jest nawet alternatywny rozdział do Avernusa wykorzystujący dużo bardziej lore Candlekeep! Co zrobiło na mnie szczególnie dobre wrażenie, to że w rozdziale poświęconym księgozbiorom niektóre księgi odsyłają do innych dodatków na DMsGuild. Takie pozycje jak The Malady Codex, czy Grimlore's Grimoire są jednocześnie pozycją księgozbioru (i bohaterowie mogą doczytać z nich te same informacje, które są dostępne jako fluff we wskazanych dodatkach) jak i opcją mechaniczną (oferując naukę czarów wskazanych w owych dodatkach na przykład). Potwierdza to moje dotychczasowe doświadczenia ze społecznością twórców DMsGuild i ich przyjazne podejście do współtwórców - tort jest wystarczająco duży dla wszystkich. Przywodzi na myśl amerykańskie powiedzenie "wysoka fala wszystkie łodzie niesie"...
   
Czy poleciłbym komuś Elminster's Candlekeep Companion? Niestety nie. Za dużo zgrzytów. Za dużo słabych stron. Nieprzemyślane i przekombinowane opcje dla gracza. Niespójny ton całego dodatku. No chyba, że chcecie wrócić do ogrodów Wielkiej Biblioteki i po raz kolejny usłyszeć zaśpiew "...tako rzecze mędrzec Alaundo", bo książka ta mocno i bezlitośnie kopie po nostalgii wyciskając łezkę z oczu.


.

poniedziałek, 1 czerwca 2020

OotA - suche fakty...

W zasadzie to już napisałem raport z pierwszej sesji, ale miał on bardziej formę charakterystycznego dla mnie eseju, który przekazywał ogólne założenia kampanii i tło postaci graczy niż twarde fakty i suche relacje wydarzeń z sesji pozwalające na szybkie przejrzenie notatek. Stwierdziłem że zrobię to jeszcze raz, tym razem koncentrując się na prologu i dwóch pierwszych sesjach, starając się (naprawdę bardzo, bardzo mocno starając się) unikać dygresji.
   
Dramatis Personae:
Reniferowy grała Eilich - diablęciem czarownikiem niebiańskiego patrona, który był antropomorficzną personifikacją idei bezradności i paraliżu w obliczu paradoksu logicznego... Postać ta niestety zakończyła swój żywot pod koniec drugiego zadania prologu, choć patron przetrwał i pojawia się w retrospekcjach w kampanii, co powoduje zmieszanie Snorriego.
Reniferowy gra Anth'Rasmą - wygnaną za bluźnierstwo drowką, wyznawczynią Elistrae, przedstawicielką autorskiej klasy postaci Matta Mercera - Blood Hunter (taka zżyna z Wiedźmina)...
Trix gra Fossem - koboldzim wojownikiem, niekwestionowanym mistrzem połyku, z więziennym portfelem głębszym niźli Bag of Holding i talentem do bimbrownictwa...
Pivekk gra Lutorisem Caerdonel - elfem leśnym, mnichem, poważnym i stonowanym, w żałobie po małej myszce zdeptanej obcasem drowich oprawców... Poza tym Pivekk robi na sesji rzecz, której ja absolutnie nie cierpię, a on jest na tyle uprzejmy by mnie w niej wyręczać - puszcza muzykę i dba o klimat. Chwała mu za to.
Tusk gra Macchelem Temmini - uwziętym na Łupieżców Umysłów łowcą, żółwiem... czyli rasą z Tortle Package stanowiącym suplement do "Xanathar's Guide to Everything".
Beast gra Snorrim - krasnoludzkim paladynem dręczonym poczuciem winy, gdyż nie uchronił powierzonej jego opiece towarzyszki przed śmiercią (poprzednia postać koleżanki, parszywa śmierć w prologu)... 
   
Prolog
Rozegraliśmy dwa ostatnie zadania z przygody Adventurers' League o kodzie DDEX3-1 czyli "Harried in Hillsfar". Fabuła zakłada, że drużyna dociera do bram miasta Hillsfar, skąd odprawieni są z kwitkiem, bo źle się dzieje w mieście i zapanował w nim rasizm. Wszyscy nieludzie i ich sprzymierzeńcy są niemile widziani lub wręcz wyrzucani z miasta. Obdrapany szaleniec wybiegający z lasu zaczyna mamrotać przepowiednię składającą się z pięciu części - każda z tych części odnosi się do jednego z zadań:

  • czwarte zadanie wysyła drużynę na ranczo rodziny Allano zajmującej się hodowlą rothe (takie skrzyżowanie mamuta z żubrem),
  • pod podłogą stajni znajduje się sekretna klatka schodowa prowadząca do podziemnego kompleksu, okazuje się, że Allano wybudowali swoją farmę nad miejscem przedwiecznego złego kultu, który właśnie się przebudził.
  • bohaterowie odkrywają podziemny loszek z przyjemną zagadką i mniej przyjemnym spotkaniem bojowym (z kultystą który pozszywał wielkiego zombie i próbuje go zapełnić demoniczną mocą, by ten powstał), w ramach handoutu narysowałem komnatę z posągami.

By wykonać kroki trzy
Musisz po trzykroć wypowiedzieć
Imię każdego z trzech, przez trzy dzielone
MKPORARÓNDLIEJBRAÓCDLAUU 
  • po sklepaniu michy komu trzeba rozpoczęliśmy piąte zadanie, którego akcja rozgrywała się na niewielkim cmentarzyku przy świątyni Waukeen.
  • walka polegała tu w zasadzie na pokonaniu niezwyciężonego bossa odpornego na wszystko, dopóki nie wykminiło się, że należy przerwać rytuał i obalić wszystkie żarniki z dziwnymi kadzidłami nim zacznie się go bić
  • w tej potyczce zginęła Eilich, jeśli mnie pamięć nie myli przyczyną zgonu była zasada nagłej śmierci w wyniku otrzymania ogromnych obrażeń
  • drużyna nie mogła powrócić do Hillsfar, więc nocowała w karczmie na rozdrożu, gdzie pojmali ich drowi łowcy niewolników

   
Więźniowie Podmroku
Pierwsza właściwa sesja "Out of the Abyss" rozpoczęła się od narracji dla Fossa, Snorriego i Lutorisa. Kampania zakłada, że bohaterowie spędzili w niewoli pewną losową ilość dni. Jest to prawdopodobnie forma zawiązania akcji (która daje też modyfikator do rzutu na "co ci się udało ukryć przed strażnikami w trakcie pobytu") i poznawania się drużyny, ale jako że prolog załatwił to za nas rzuciłem tylko trzy razy - dla grupy pojmanej w karczmie, dla Macchela, który dołączał w ramach tej sesji i dla Anth'Rasmy, której historia postaci sprawiała, że nadciągała jakby z innego kierunku. Ilość dni dla tych trzech grup wyniosła (odpowiednio) 5, 4 i 3 - co zadecydowało też o kolejności wprowadzania postaci. Bohaterowie mieli też okazję zapoznać się z pozostałymi więźniami.
   
Bohaterowie niezależni:
Buppido - derro filozof uparcie powtarzający, że "będzie co ma być, wszystko i tak jest w rękach bogów". Problem z tym, że w swym szaleństwie uważa się za boga śmierci z panteonu derro. Skrycie kombinuje jak wykończyć bohaterów jednego po drugim.
Książę Derendil - posługujący się językiem elfickim i nienagannymi manierami quaggoth. Przy bliższym poznaniu, lub przedstawicielowi elfiej rasy zwierzy się, że jest zaklętym w tej paskudnej formie elfickim księciem. Pragnie powrócić na powierzchnię i nie przegapi żadnej okazji, by pytać napotkanych wędrowców, czy może nie słyszeli o organizowanych przez jego ojca poszukiwaniach.
Eldeth Feldrun - dumna krasnoludzka kobieta z twierdzy Gauntlgrym. Zdarza się jej flirtować ze Snorrim zwłaszcza od czasu ucieczki. Snorri nie jest zainteresowany i ją zbywa.
Jimjar - gnom głębinowy... zdaje się uzależniony od hazardu, choć zastanawiającym bywa skąd bierze rzeczy o które się zakłada. Rachunek prawdopodobieństwa zaczyna sie przy nim lekko zaginać.
Ront - ork. Duży, złośliwy i marudny. Wyżywa się na Ryczce. Wysłałem Shaggotha, żeby go zabił, bo miałem go dość.
Sarith - drow, małomówny, nie ufa Anth'Rasmie. Wsadzili go do więzienia bo w ataku szału zabił swojego towarzysza broni.
Shuushar Przebudzony - kuo-toa, pacyfista, mędrzec i mistyk. Odmawia stosowania przemocy.
Ryczka - dziecko mykonidów. Imię jest tłumaczeniem angielskiego "Stool" (i jestem z niego dumny jak cholera). Posiada przydatną zdolność telepatycznych zarodników komunikacyjnych, które nieco pomagają przy tej dziwnej Wieży Babel...
Topsy i Turvy - dwójka gnomów głębinowych, trzymające się razem rodzeństwo, które boi się wchodzić w interakcje z innymi członkami ekipy by nie wyszedł na jaw ich sekret - są szczurołakami. Uciekną, odłączając się od drużyny, przy pierwszej, lepszej okazji.
   
Rozegraliśmy wydarzenia pierwszego rozdziału, choć jeśli mam być szczery, nieoceniona była tu pomoc w postaci dostępnego na DMsGuild dodatku autorstwa Seana McGoverna "Power Score Guide to Out of the Abyss". Materiał ten kilkukrotnie redukuje ilość koniecznego prepu rozpisując ze szczegółami elementy, którym poświęcono w oryginalnym hardcoverze zaledwie akapit - jak choćby niewolnicza praca więźniów każdego dnia pobytu w Velkynvelve.

  • Lutoris był regularnie przydzielany do "dyżuru nocnikowego", Foss gotował, a Snorri napełniał wodą z wodospadu beczki z wodą pitną (co zakończyło się upadkiem i chłostą). Na ciężkiej pracy i upokorzeniach minął dzień.
  • Macchel, po dołączeniu do więźniów kolejnego dnia, był wraz z Księciem Derendilem kierowany do kręcenia wilkim kołowrotem do wciągania windy
  • Anth'Rasma dnia kolejnego dołączyła do ekipy i została przydzielona do prania brudnych kalesonów strażników posterunku
  • kiedy wszyscy już wdrożyli się w pewną rutynę więziennego życia, wykonaliśmy rzut na to co się udało każdemu zachachmęcić i skitrać (kontrabanda). Rzut ten modyfikowany jest ilością spędzonych w niewoli dni. Lutoris zyskał pająka (który zastąpił uzyskaną z pochodzenia małą mysz zabitą przez drowów), Anth'Rasma długi drut, Snorri kawałek kamienia mogący posłużyć za sztylet, Macchel długi zardzewiały pręt (pałka), a Foss zwędził z kuchni chochlę (stąd ciągnące się długo potem żarty o jego głębokim przełyku i wytrząsanie z kobolda przedmiotów trzymając go za nogi).

   
Wielka ucieczka
Całą drugą sesję zajęło parę walk i faktyczna ucieczka. Kampania oferuje kilka sposobów na wyrwanie się z niewoli. Rozgrywanie polityczne animozji i ambicji pomiędzy drowami zarządzającymi posterunkiem (konflikt pomiędzy przybocznymi Ilvary Mizzrym, typowe dla społeczeństwa mrocznych elfów wbijanie sobie noża w plecy i plan Jorlana), wykorzystanie zdobycznej kontrabandy, ucieczka w trakcie pełnienia obowiązków, skok na główkę do jeziora... lub atak demonów na posterunek. Czy to z winy mojego torodrogowania, czy "raczenia się rolplejem" po stronie graczy, tylko ta ostatnia opcja mogła przynieść pożądany efekt. Bohaterowie zdawali się być zbyt kontenci w niewoli - "karzą nam prać kalesony? ok.", "mam gotować żarcie? ok, zrobię najlepszą zupę pod słońcem!". Zbierali co prawda jakąś kontrabandę, ale robili to w tak zachowawczy i powolny sposób, że do ucieczki nabraliby chyba odwagi dopiero, gdy byliby w stanie z ukradzionych łyżek zbudować czołg. W takim tempie uciekaliby z pięć sesji, a to zaledwie pierwsze akapity pierwszego rozdziału. Ponadto kampania narzuca pewną presję czasu - wynikającą chociażby z tego, że Topsy i Turvy są szczurołakami i niebezpiecznie zbliża się pełnia. Dlatego zdecydowałem się na bardziej drastyczne rozwiązanie - posterunek napadły vrocki, bohaterowie wydostali się na wolność wykorzystując nawiązane z Jorlanem porozumienie i rabując co się da po drodze do windy, ubili akolitkę Lloth i uczennicę Ilvary - Ashę Vandree. Macchel padł w walce z wielkim pająkiem (zasada ogromnych obrażeń), ale stwierdziłem, że to całkowicie bez sensu ubijać postać na takim etapie (ledwie druga sesja i dopiero początki fabuły) więc pozwoliłem wydać punkt przeznaczenia na "tylko" utratę przytomności...
 
Strukturalizacja rozgrywki
Prawdopodobnie będzie jeszcze okazja, by pochylić się nad tą częścią kampanii, ale mam wrażenie, że mechaniczne rozwiązania dla bochalterii podróży, czynią rozgrywkę monotonną i ustrukturalizowaną. Długi odpoczynek, drużyna zbiera obóz, decyduje o tempie podróży, zbiera zapasy, rzuca na spotkanie losowe, MG określa w tajemnicy stan pościgu, długi odpoczynek. Zanotuj, odlicz dzień podróży i od nowa... I tak w kółko, przez kilkadziesiąt dni podróży na powierzchnię. W swojej paranoi i frustracji zacząłem się zastanawiać, czy ten fragment nie został celowo napisany tak nudnie, by oddać znużenie podróżą przez ciemny i przytłaczający labirynt jaskiń... Z drugiej strony zastanawiam się czy to nie jest bardziej żałosna próba sztucznego napompowania czasu gry podejściem "wciśniemy kilka tabelek, doliczymy 30 godzin rozgrywania kampanii i nazwiemy to sandboksem". Trzecia teoria (z którą spotkałem się na discordzie Colville'a) jest taka, że to wciśnięte na siłę zasady poruszania się większą grupą przez dzicz, a ponieważ nie ma już dodatków z drobnymi rozbudowaniami zasad i dwoma, trzema klasami prestiżowymi - kiedy chcą dorzucić do gry jakąś nową mechanikę, czynią ją częścią kampanii. W każdym razie nie mogę nazwać piaskownicą z czystym sumieniem - to zapychacze, losowane pozycje bez znaczenia, polotu i zaskoczenia. Brakuje mi w nich czynnika tworzącego wątki poboczne, brakuje mi agendy graczy i zdecydowanie brakuje mi jakiegokolwiek wpływu na większą całość historii. Niekiedy zdarza się, że wylosowana pozycja jest zaledwie dekoracją - ładna jaskinia, no fajnie, poświęcę piętnaście minut na opis fluorescencyjnych grzybów, ale co z tego, jeśli gracze nie mogą z tym nic zrobić? Jedynym, co stawia podróż w nieco lepszym świetle, są małe lochy, które można wrzucić w jeden z dni podróży... Pierwszy etap ucieczki składał się z:

  • spotkania losowego polegającego na zawaleniu się jaskini i spotkaniem z carrion crawlerem
  • natrafienie na obszar silnego oddziaływania faerzress (taka magiczna radiacja, sprawia że bohaterom odbija) i w konsekwencji rzutów na tabelę szaleństwa
  • wypełniona pajęczynami jaskinia (wykorzystanie jednego z mini-lokacji - "Silken Web-ways") i dwóch goblinów którzy ślizgają się po jedwabnych niciach (web-surfers - get it Coral? GET IT?)

The Silken Paths - grafika z bloga Power Score RPG


  
Finansowanie
To, że mam na półce tę kampanię i że mogę ją prowadzić, zawdzięczam moim graczom. Dawno temu (jeszcze za czasów funkcjonowania AL w Polsce) zadałem na discordzie pytanie, czy ktoś byłby zainteresowany układem, w którym poprowadziłbym jedną z oficjalnych kampanii ale warunkiem uczestnictwa byłoby ufundowanie książki. Wszystko ująłem w formie luźnej propozycji okraszonej humorystycznym "dej, mam horo curke" zgodnie z popularnym w owym czasie memem. Spodziewałem się raczej negatywnej reakcji. Tymczasem odzew był bardzo pozytywny i od luźno rzuconej propozycji do finalizacji transakcji minęło zaledwie 48 godzin. Wychodzę z założenia, że pieniądze mają brzydki zwyczaj rujnowania relacji, więc chciałem określić bardzo klarowne warunki i deklaracje. Każdego z graczy zapytałem wprost - po ilu sesjach będzie czuł, że zapewniona rozrywka zrównoważyła finansowy wkład. Z radością i czystym sumieniem mogę powiedzieć, że wobec czterech spośród pięciu graczy wywiązałem się już ze swoich zobowiązań, a kampania toczy się dalej z mniejszą lub większą regularnością - aż nie ukończymy jej pomyślnie lub wszyscy nie padną trupem pod butem Ilvary.


.