Czyli ściany tekstu i relatywnie rudymentarna oprawa graficzna... Czyli ostatni kontakt z hobby statkującego się mężczyzny.


piątek, 8 lipca 2022

Jednostrzał LIGMÀMON w czwartkowy wieczór...

LIGMÀMON Michała Gotkowskiego to system dla mnie w pewnym sensie rekordowy. Od momentu, w którym dowiedziałem się o jego istnieniu, do poprowadzenia minęły w sumie cztery dni. Ta mała gra przeszła jak burza przez blogosferę i grupy facebookowe i jeśli nie mieliście jeszcze z nią styczności... Cóż - to pokemony... tyle że bez tablic rejestracyjnych/bez metek. Nie będę się tutaj silił na recenzję, bo mądrzejsi ode mnie już powiedzieli wszystko co było do powiedzenia, ale rzecz która dla mnie osobiście jest najważniejsza to, że tam gdzie inni próbowali oddać z największą wiernością procedury i mechaniki gry z GameBoy'a, tak tutaj autor skoncentrował się bardziej na odwzorowaniu odczuć i emocji z samej rozgrywki. W pewnym sensie wyciągnięto z tego esencję... I dorzucono kilka easter-eggowych smaczków, nawiązującej do oryginału szaty graficznej i... bardzo dużo sprośnych żartów i gierek słownych.

Na czwartek miałem zaplanowaną sesję Dungeons and Dragons - po kilku sesjach bohaterowie w końcu opuścili Wrota Baldura i udali się do Kniei Otulisko w poszukiwaniu Pomiotów Bhaala, więc podekscytowany chciałem zobaczyć jak akcja się rozwinie - niestety zdarzenia losowe i "dorosłe życie" pokrzyżowało te plany. Wzorem pewnego pokurcza z pewnej animacji o pewnym ogrze powiedziałem sobie "spędź no jakich gości" i zorganizowałem szybką rekrutę na zasadzie "szybka piłka, dzisiaj gramy". W ostatniej chwili zgłosiło się trzech graczy. Na szybko, korzystając z broszurkowych zasad stworzyliśmy postaci:

Greeno - zafascynowany tajemnicami i Ligmamonami chłopak o nadprzyrodzonym talencie do czytania w myślach, którego Ligmamonem był kamienny smok Wyvloy
Redo - ciekawy ruin i zatroskany o bliskich mistrz sztuk walki i jego Rainkle - elektryczny węgorz z świecącymi czułkami
Niggo - chłopak, dla którego jeśli nie ma akurat żadnych ruin do eksplorowania, to na pewno jest jakaś okolica do zrujnowania, w czym na pewno pomoże chitynowy pająk Hortle...

Przygoda zaczęła się na piętrze domku. Wszystko było tu kanciate, przywodząc na myśl niemal wnętrze stalowego kontenera, a jakakolwiek głębia pochodziła nie tyle ze zróżnicowania powierzchni, co tekstury tapet i ściennych malunków. Nawet okna były namalowane. Na parterze ich opiekunka przygotowywała śniadanie, pożywne, zapewniające dokładnie 360 kCal. Greeno postanowił przeskanować jej myśli... i w zasadzie natrafił na pustkę odkrywając jedną z pierwszych tajemnic settingu. Ich opiekunka - 514RR4 - nie była prawdziwą osobą. Dziwne, że nigdy wcześniej tego nie zauważyli - opiekunka spojrzała się na nich obliczem wyświetlacza LCD, na którym malował się wyraz niepokoju i zapytała czy nie są nazbyt poruszeni... być może powinni zażyć swą codzienną porcję "kropelek na uspokojenie"... Albowiem "spokój to akceptacja, spokój to uległość, spokój to łagodność" - jak stwierdziła powtarzając mantrę...

Następnie udali się do Profesora Drzewo, który entuzjastycznie przedstawił im swój nowy wynalazek - Ligmadex. Podarował im też ich pierwsze Ligmasfery z Ligmamonami i poprosił o pomoc w skontaktowaniu się z jego korespondencyjnym przyjacielem - Profesorem Konspiro, który miał bardzo niepokojące teorie, lecz bał się nimi dzielić w listach. Sama myśl o tym spowodowało, że w nerwach sięgnął po kropelki. Chyba nie reagował na nie dość dobrze, bo zapomniał że odbył z drużyną rozmowę, po czym odbył ją jeszcze raz od początku... I przy okazji zapomniał imienia swojego siostrzeńca - Edgorro (taki tam zbuntowany metal z emo-grzywką, który od paru dni nie brał kropelek i zaczynało go irytować oderwanie od rzeczywistości tego co go otacza... przykładowo dlaczego wszystko jest w tym samym kolorze?).

Przed wejściem do wioski Edgorro wyzwał ich na pojedynek. Jako COOL TAMER kontrolował dwa stworki, więc wziął na klatę Greeno i Niggo na raz. Redo spędził walkę przyglądając się jej z boku. Edgorro kontrolował Perzle (pachnącego, kwiecistego lisa o wiecznie mokrych oczach) i Altile (gekona o łuskach z ceramicznych płytek i fragmentów witraży). Ligmamony pojawiły się w snopach gigantycznego słupa światła które z nieboskłonu przesyłało gigantyczne ilości energii materializując sekwencjonowane łańcuchy DNA tworząc materię z energii, ciało z nicości. Początkowa synergia typów i słabości spowodowała, że pierwsze uderzenie stworków Edgorro było druzgoczące dla graczy. Podjęli taktyczną decyzję, by zamienić się przeciwnikami, ale nie pomogło niestety - polegli. W sumie walki jeden-na-jeden są wysoce niekorzystne dla graczy - bez Ligmamonów na zmianę ciężko jest o bardziej taktyczne wybory i przetrwanie do końca meczu. Wszyscy trenerzy przywołali spowrotem swoje bestie - z ich Ligmasfer wystrzeliły karmazynowe promienie. Ligmamony przez ułamek sekundy wygięły się w bólu po czym z cichym "pufnięciem" zniknęły w deszczu iskier. Jedyne co po nich zostało to delikatnie wyczuwalny zapach spalenizny. Przy czym w przypadku Altile, przez to że jego łuski były mocno połyskliwe, odbity promień w pierwszej chwili poszybował w górę. Redo rzucił się by odepchnąć Greeno. Z nieba spadł reflektor...



Ruszyli w dalszą drogę. W trakcie postoju, gry Redo sprawował wartę, z wysokiej trawy wyszedł cybernetyczny pająk o hipnotycznych oczach (co by było sprawiedliwie i gracz mógł sobie też powalczyć). Tym razem poszło znacznie sprawniej i Mysnet został powalony w trzy rundy. Odgłosy walki obudziły pozostałych bohaterów, a jeden z nich zauważył, że w miejscu z którego przylazł Ligmamon pod ziemię zapada się winda. Kępa trawy na jej dachu idealnie zamaskowała jej lokalizację i nie udało się jej już odnaleźć. Swoją drogą... ta trawa... dziwnie syntetyczna w dotyku.

Na nocnym niebie brakowało jednej gwiazdy.



Po jakimś czasie ich otoczenie zaczęło się zmieniać. Wszystko wciąż było w jednym kolorze, ale tym razem - fioletowym. Po środku lasu stał fioletowy domek - kostka identyczna jak wszystkie inne, pomalowana od góry "widokiem dachówki", po bokach malunki udawały ściany z oknami. Weszli przez uchylone drzwi i ich oczom ukazało się zdemolowane wnętrze. Kanciate obiekty porozbijane, ukazując puste wnętrze, ściany obdrapane z tapety i tekstury pokazując zimną blachę kontenera, okna (jako panele na których wymalowano widok na zewnątrz) wyrwane i oparte o ścianę. Na środku wielka kałuża z porozbijanych butelek "kropelek na uspokojenie". Profesor Konspiro spał skulony w narożniku, a ściany nad nim były popisane jakimiś obliczeniami...

Obudzony, wpadł w szał. Zaczął histerycznie krzyczeć, że nic nie jest prawdziwe, a wszyscy wkrótce i tak zginiemy! Gdy uspokoił się po chwili wyjawił swoją teorię. Cały świat, jaki znają, nie znajduje się na Ziemi, gwiazdy na niebie się nie poruszają, wegetacja jest syntetyczna, nikt nie pamięta więcej niż dwadzieścia lat wstecz, powietrze zawsze nieruchome i z takim posmakiem odfiltrowania... Są pasażerami statku pokoleniowego! Jego zdaniem jakieś 25 lat temu zdarzył się jakiś wypadek - asteroida, może kometa. Uszkodziło poszycie, wyssało część powietrza, stracono wszystkie zwierzęta, które parami zabrano do nowego świata... Komputer pokładowy poradził sobie z tym najlepiej jak umiał - zapisał je. Wszystkie utracone gatunki stały się szeregami zer i jedynek w zapisie ich kodów genetycznych. Wybudził też te parę uszkodzonych komór kriogenicznych i stworzył świat - świat w którym trzeba brać środki odurzające, by wierzyć w jego realność, świat w którym dla urozmaicenia syntetyzowane są hybrydowe stworzenia z wymieszanego kodu genetycznego w bazie danych... Świat w którym nikt nie zdaje sobie sprawy z wyczerpywanych rezerw energetycznych i stopniowo traconego powietrza bo odwracają swoją uwagę narkotykami na uległość i hedonistycznymi festiwalami przysłowiowych walk kogutów...

...czyli zajumałem fabułę z Metamorphosis Alpha.

Ale gracze byli chyba zadowoleni.