Czyli ściany tekstu i relatywnie rudymentarna oprawa graficzna... Czyli ostatni kontakt z hobby statkującego się mężczyzny.


poniedziałek, 25 czerwca 2018

Rudie na Pyrkonie 2018...

Jak zwykle spóźniony na imprezę - znakomita część osób już wrzuciła w internet swoje relacje z poznańskiego konwentu. Cosplayerzy już dawno szyją przebrania na następny, a mnie się na wspominki zebrało...
 

 
Mieszkam w na miejscu, więc daleko nie mam... I choć miałem kilka lat przerwy stwierdziłem, że muszę odwiedzić Pyrkon w tym roku. Atrakcji był ogrom. I kiedy mówię ogrom to mam na myśli - półtora strony samych tytułów rzeczy, które chciałem zobaczyć (i to po ostrej selekcji)... I kiedy mówię ogrom mam też na myśli - tak dużo, że jedną trzecią mojej listy musiałem wykreślić ze względu na kolidujące ze sobą godziny... I kiedy mówię ogrom - tak dużo się działo, że nie dotarłem nawet na jedną trzecią z tego co na tej liście zostało...
 
Dla tych, którzy nie wiedzą - moje zainteresowania obejmują przede wszystkim papierowe RPGi (ergo wielki nagłówek na górze tego bloga), więc głównie z perspektywy RPGowca będę opisywał imprezę. Niemniej jednak, z tego co czytałem relacje współuczestników - każdy znalazł coś dla siebie, niezależnie od tego, która gałąź fantastyki jest dla niego najbardziej interesująca.
 
Pierwszą styczność z konwentem miałem w zasadzie w czwartek. Chcąc uniknąć piątkowych kolejek po wejściówki i korzystając z tego, że wracając z pracy mijam Międzynarodowe Targi Poznańskie - podskoczyłem odebrać swój identyfikator. Już wtedy mijała mnie spora ilość ludzi otoczonych lekką aurą dziwactwa i pozytywnego zakręcenia. Stojąc w kolejce (krótkiej, maksymalnie 6 osób) już wzrastały we mnie emocje. Wiedz, że coś się dzieje, kiedy jarasz się czymś tak banalnym...
 

 
W piątek byłem na terenie targów nieco za wcześnie. Potrzebowałem wydrukować kilka materiałów do jednej z prelekcji i pomógł mi w tym niesamowicie pozytywny kolega z biura konwentowego o mocno fatalistycznym nastawieniu. Typ człowieka, który z uśmiechem na twarzy oznajmi "wszyscy zginiemy, nikt nie uniknie śmierci". Zwycięsko wyszliśmy z epickiego boju z drukarką i pobiegłem w stronę pawilonu nr 14... gdzie odbiłem się od drzwi. Pawilony były otwierane dopiero po godzinie czternastej, a ja w swoim nadgorliwym entuzjaźmie byłem dużo za wcześnie. Wykorzystałem wolny czas, by obejrzeć rozstawione już wystawy i stoiska reklamujące inne konwenty.
 

 
Chwilę przed "otwarciem bram" przed pawilonem zaczął się kształtować długi ogonek. Stanąłem w kolejce, jak się okazało - niepotrzebnie - bo kolejka była do zapisów na sesje RPG i LARPy. Wystarczyło przejść obok i schodami udać się do jednej z sal wykładowych, gdzie otworzyłem blok RPGowy konwentu wygłaszając pierwszą prelekcję Pyrkonu 2018 ("West Marches jako koncept kampanii dla wielu graczy"). Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się wygłaszać prelekcji na tak dużej sali, dla tak małej ilości słuchaczy...
 
Po prelekcji wziąłem udział w kilku punktach programu jako uczestnik, połaziłem po pawilonach, pogadałem z kilkoma osobami i poszedłem coś zjeść... Pod wieczór wygłosiłem kolejną prelekcję.
 
Jeden rzut oka na kolumnę po prawej (chyba, że czytasz ten tekst w telefonie - tu Ci nie pomogę) wystarczy by zauważyć, że "Źródła fabuły w oldschoolowym sandboksie" to jeden z bardziej popularnych moich wpisów, choć wiekowy, bo sprzed niemal czterech lat. Prelekcja, którą wygłosiłem w piątkowy wieczór nosiła ten sam tytuł i traktowała o tej samej problematyce. W gąszczu tabelek, losowych generatorów, abstraktów i łażenia po heksach - czasami powstaje pytanie: "no dobra, ale co z fabułą?". Jesteśmy w końcu przyzwyczajeni, że fabuła jest królową RPG, po to przecież tworzy się złożone scenariusze, szarpie za struny emocji graczy, fabuła jest niemal fundamentalną podstawą istnienia konkursów takich jak Quentin... Oryginalna notka to trzy historie drużyn, które mimo tych samych tabelek - spotkały zupełnie inne przygody. Tutaj również mogłem stanąć i z ambony opowiedzieć "co by było gdyby", ale gdzie tu ten czynnik losowy, który w mgnieniu oka potrafi całkowicie zmienić klimat każdej piaskownicy?
   
Zamiast tego zdecydowałem wybrać z publiki trzech ochotników (którzy zostali poszukiwaczami przygód - magiem, wojem i kapłanem) a na ekranie wyświetlać tabele losowe oraz mapę obszaru. Rozdawałem publice kości prosząc o wykonywanie rzutów, na bieżąco komentowałem wyniki, interpretowałem je podobnie jak robiłby to staroszkolny sędzia, rozważałem opcje, wspominałem o rachunku prawdopodobieństwa, krzywej dzwonowej i kurateli nad światem poprzez dobór opcji... Pięćdziesiąt minut to stanowczo za mało dla takiej formy prelekcji, ale nawet mimo ograniczeń czasowych udało się opowiedzieć historię w której dzielna drużyna po wyruszeniu na północ spotyka drużynę drwali lamentujących nad losem swego towarzysza. Weteran drwalskiego fachu na stare lata otworzył przy skrytej uliczce Zumbeispielburga niewielki antykwariat, lecz jego zegary z kukułką nie działają, gdyż wykonane są z samego drewna (rzut k6 na spotkanie: 4, 4, następnie deklaracja graczy o pytaniu o jakieś zadania i rzut na abstrakty k6/k6: 4/5 "przygoda, antykwariat, ukrywa, weteran")... Na kolejnym heksie (tereny równinne) poszukiwacze przygód znaleźli automatona (spotkanie: 6, abstrakty: 4/3 "plony, plotkuje, bar, automaton") - co było ciekawym elementem pozwalającym na powiedzeniu kilku słów o konwencji gonzo i podejściu do fantastyki w latach '70. Wywiązała się walka, a z trzewii pokonanej maszyny wydobyto sprężyny i zębatki, które idealnie nadałyby się do naprawienia kilku zegarów z kukułką... Kilka kolejnych heksów to drobnostki w stylu upadku z drzewa i spotkania z goblinami, można je pominąć... Niemniej jednak nawet przy tak krótkiej prezentacji już wyłaniał się pewien spójny wątek. Co gdyby drwal-antykwariusz stał się patronem drużyny? Co gdyby ten wątek był bardziej eksplorowany? Czy kampania nabrałaby charakteru kupieckiego? Może charakteru przygód miejskich? Tyle pytań, na które w 50 minut odpowiedzieć się nie da...
   

 
Na zakończenie prelekcji, ochotnicy którzy służyli mi pomocą dostali mini ekrany MG z tabelkami użytymi w czasie prelekcji, ołówek i dwustronicowego RPGa z zachętą by spróbować samemu i zobaczyć jakie historie wygeneruje ich przygoda z piaskownicą... Ogólnie wrażenia miałem dość pozytywne i byłem zadowolony z tego jak mi poszło.
 
Po swoim punkcie programu pobiegłem na prelekcję Sejiego o czytaniu RPGowej literatury tylko po to by dowiedzieć się, że odbyła się trzy godziny wcześniej... Spakowałem się i wróciłem do domu po dniu pełnym wrażeń - a to dopiero piątek.
 

   
Sobotni dzień rozpocząłem od leniwego łazęgowania - wchłaniałem "aurę" fantastycznych inicjatyw, oglądając stoiska, rozmawiając z ludźmi, przez ramię zaglądając graczom na stół kiedy grali w RPG. Koło południa udałem się do pawilonu nr 14 celem wygłoszenia prelekcji o graniu online. W rozmowach z kilkoma osobami słyszałem później, że mieli wrażenie jakoby pokazywane narzędzia były bardziej przydatne dla MG niż dla graczy. Z drugiej strony to właśnie było moim celem - pokazanie konkretnego oprogramowania i konkretnych rozwiązań, by ktoś zainteresowany tematem po powrocie do domu mógł włączyć komputer i wypróbować wszystko w praktyce. Chciałem postawić na twarde konkrety, a nie mądrzyć się na temat doboru muzyki pod sesję online czy modulowania głosem - takie rzeczy można opanować z czasem... Natomiast wiedza o tym po jakie komunikatory można sięgnąć i jakie wirtualne stoły są dostępne, dla kogoś kto chwilę wcześniej nie miał pojęcia, że można grać online, jest dużo bardziej przydatna. W czasie Pyrkonu odbywała się też druga prelekcja o graniu online, jednak tamci prelegenci obrali zupełnie odmienny kierunek ode mnie wychodząc z założenia "nie masz czasu grać online to tu masz MUDy i fora". Być może przy ich założeniach (zupełny brak czasu, brak możliwości wybrania wraz z drużyną stałego, regularnego terminu sesji) ich propozycje miały sens, ja osobiście w takich warunkach wolałbym spróbować choćby D&D AL.
 
Moja następna prelekcja miała odbywać się późnym wieczorem i w planowałem w międzyczasie zobaczyć kilka niezwykle ciekawych wykładów, z których jednak zdecydowałem się zrezygnować na rzecz rozmowy ze znajomym z Krakowa. Usiedliśmy na schodach w nieco cichszym zakątku targów, gdzieś w tle na wielkim ekranie terenowego kina leciała relacja z pokazów fantastycznej mody. Dyskutowaliśmy o życiu, RPGach i wspomnieniach epickich dokonań na Bagnach Pięciu Katedr przy akompaniamencie kołyszących się do wybiegowej muzyki modelek...
 
Późnym wieczorem wygłosiłem prelekcję o tym jak zachować się na sesji piaskownicy (jako gracz), żeby dobrze się bawić. Wbrew pozorom - odpowiedź na to pytanie nie jest taka łatwa. Typowe zachowania wyuczone na sesjach, gdzie gracz ma zawsze pewność, że typ w ciemnym kącie ma z całą pewnością robotę do wykonania nie będą działać. Przy każdej okazji podkreślałem jak ważne jest samozaangażowanie i aktywne poszukiwanie okazji dla heroicznych wyczynów.
 
Do tej pory pisałem głównie o prelekcjach, więc można założyć - i byłoby to jak najbardziej słuszne spostrzeżenie - że główna wartość konwentu polega na ciekawych i merytorycznych wykładach. To nie był jednak pierwszy raz jak brałem udział w wystąpieniach, czy sam występowałem w roli mówcy. Tegoroczny Pyrkon nabrał dla mnie jednak dodatkowej warstwy wartości dodanej... W ostatnim roku udzielałem się dość intensywnie w Facebookowych grupach poświęconych tematyce okołoerpegowej. Ciężko opisać słowami niesamowite uczucie, kiedy ludzie będący do tej pory jedynie pseudonimami na ekranie podchodzą uścisnąć dłoń i z uśmiechem na twarzy kontynuują RPGowe dyskusje prowadzone w internecie. Osoby, z którymi toczyło się wielo-komentarzowe spory nagle stają się materialni i ludzcy. Słowotok znaków na ekranie i wymiany racji blednie zupełnie w konfrontacji z pasjonatem z krwi i kości, który te same racje wygłasza tym razem gestykulując i wyrażając emocje subtelnościami mimiki.
 
Zabawne było, gdy po prelekcji poświęconej zachowaniu w sandboksie w trakcie której powoływałem się na blog Wolfganga (Fear and Loathing in the Old World - polecam zwłaszcza, jeśli kogoś interesuje tematyka staroszkolnych piaskownic) podszedł do mnie wysoki facet w kraciastej koszuli i wyciągając rękę rzekł "cześć Rudie, Wolfgang." Chwilę później nawet więcej pseudonimów i nazwisk nabrało ciała bo wziąłem udział w spotkaniu "Porozmawiajmy o RPG" gdzie omawialiśmy obecne trudności z którymi zmaga się środowisko i fandom RPGowy. Jak na kogoś, kto raczej z fandomem się nie identyfikuje i nie brał nigdy zbyt czynnego udziału w scenie konwentowej poczułem się na tym spotkaniu bardzo ciepło przyjęty. Przyznaję też, że było ono bardzo owocne, bo otworzyło mi oczy na wiele spraw i zmieniło moje zdanie w kilku kwestiach, co do których byłem pewien, że nic mnie nie przekona.
   
Po tym doświadczeniu zupełnie inaczej przeżywałem niedzielną prelekcję o Mysiej Straży i konwentowe sesje w ramach inicjatywy Adventurers League. Jednak prócz tych dwóch rzeczy niedziela była dniem dość ubogim we wrażenia w porównaniu do piątku i soboty. Nawet mojej krwi nie chcieli w busie krwiodawstwa... Wróciłem więc do domu - zmęczony, ale szczęśliwy.


.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz