Czyli ściany tekstu i relatywnie rudymentarna oprawa graficzna... Czyli ostatni kontakt z hobby statkującego się mężczyzny.


piątek, 15 września 2017

Post-mortem cyberpunkowej piaskownicy...


Tydzień temu zamknąłem moją kampanię cuberpunkowego sandboxa, o której pełen entuzjazmu i nadziei na przyszłość pisałem tutaj. Posługując się zestawem losowych generatorów udało się stworzyć fascynujące miasto o unikalnym charakterze, które miało być tłem dla licznych wydarzeń nadchodzącej długiej kampanii. Przynajmniej tak się łudziłem w swojej naiwności...
 

   
Analizując komentarze otrzymane po zamknięciu kampanii dochodzę do wniosku, że przyczyną niepowodzenia był brak zrozumienia graczy w co gramy. Potwierdziły to moje dyskusje z bardziej doświadczonymi sandboksiarzami na Facebooku. Żeby nie być gołosłownym pozwolę sobie komentarze przytoczyć...
 
Gdyby wszystko nie szło jak flaki z olejem, to może potrwałoby dłużej ; p
   
Argument, który niestety demaskuje brak umiejętności czytania (a także jak się okazuje słuchania) ze zrozumieniem. W ogłoszeniu rekrutacyjnym było napisane jak wół, że planowana kampania ma być dłuższa, bo piaskownica zaczyna dobrze działać dopiero po kilku-kilkunastu sesjach. Dopuszczałem ryzyko, że może iść jak krew z nosa. Ponadto w czasie pierwszego spotkania uprzedzałem graczy, że siłą napędową sandboxa jest automotywacja graczy. Jakość rozgrywki jest wprost proporcjonalna do wykazanej inicjatywy. Niestety gracze woleliby przyjść na gotowe i dołączyć do już rozhulanej gry. Ich zniecierpliwienie sięgnęło zenitu na drugiej sesji, kiedy stwierdzili, że nie muszą się dłużej starać.
   
W pewnym sensie jestem w stanie to zrozumieć. Druga sesja była istnym karnawałem fatalnych rzutów na reakcje NPC. W konsekwencji bohaterowie - gdzie by się nie udali - witani byli postawą "na nie", postać Kwadrata musiała czekać kilka dni na jakieś sensowne informacje i w dodatku okazało się, że wisi komuś kasę... Wszystko to sprawiło że utknęli w martwym punkcie, co mogło być frustrujące - ale zaznaczam po raz kolejny - to był dobry moment żeby wykazać inicjatywę i złapać jakiś nowy wątek.
 
Opisy? Jak wyrzucisz 6 dostaniesz pełny opis, jeśli nie, to trudno - udaje Ci się, albo się nie udaje.
   
Ciężko przygotować rozbudowany opis historycznego budynku o spękanej kamiennej elewacji pokrytej mchem dokonującym swego roślinnego żywota w agonii skażonego spalinami miejskiego powietrza w sytuacji kiedy całość fabuły sesji generowana jest w locie w ramach improwizacji i interpretacji losowych wyników w tabelach.
 
Reszta to specyfika systemu, który rzuty skrajne opatrza "nie dość że się udało/nie udało to dodatkowo..." Wydaje mi się że wszelkie "tak, ale", "nie i w dodatku" opatrzyłem stosownymi opisami. Być może ktoś preferowałby piętnastominutowy opis tego, jak udało mu się otworzyć niezamknięte drzwi do własnego kibla, ale to nie mój styl. Parafrazując Stavenlofta - "nie ma sensu odgrywać kupowania toporka +1"...
 
Efekty dźwiękowe? Brak. Nie mówię tu o czymś nadzwyczajnym, zwykłe "Mass Effect soundtrack" mogłoby lecieć chociaż w tle jak przemierzamy świat.
 
Podobnie jak z opisami (patrz wyżej) ciężko jest dostosować ścieżkę dźwiękową do sesji, na której może zdarzyć się dosłownie wszystko i przed spotkaniem nie mam prawa wiedzieć co. Za wyjątkowo znamienne dla tej uwagi uważam fakt, że gracz sam wiedział czego chce posłuchać - dlaczego zatem sam sobie nie puścił jeżeli miałoby mu to pomóc immersji?
 
Do tego najważniejszy mankament - zamiast złączyć grupę starałeś się prowadzić oddzielną sesję dla jednego lub dwóch graczy, przez co inni musieli czekać na swoją kolej historii. To strasznie psuje dynamikę oraz po prostu nudzi innych graczy, gdy nie uczestniczą w pół godzinie sesji czekając aż fabuła pchnie się do przodu.
 
A dlaczego miałbym się starać łączyć grupę? Moja wizja tej kampanii mocno opierała się na staroszkolnych fundamentach. Oczywiście - nie było dziczy i lochów, z których można by wynosić tony złota - ale gracze sami mieli sobie organizować fuchy. Każda robota dawała punkt na rozwinięcie umiejętności i potencjalnie garść kredytów.
 
Na początku gry wyraźnie podkreślałem, żeby stworzyć drużynę, która będzie miała określoną tożsamość i motywację. Oddałem graczom inicjatywę w określeniu co łączy ich postaci. Chciałem uniknąć sztywnych scen w karczmie w stylu "podobno szukacie deckera" i pretekstowych wymówek spajających drużynę słabiej niż ślina. To gracze chcieli opowiedzieć historię genezy ich ekipy, przy czym każdy znalazł jakiś szczegół w historii postaci, który łączył go z pozostałymi bohaterami. Każdy, poza autorem powyższego komentarza. Stworzył on samotnika, wyrzutka mafii, pasującego do reszty jak pięść do nosa. Czyli klasyczny przypadek "moja postać jest samotnikiem, teraz MG gimnastykuj się próbując wyjaśnić dlaczego chce się trzymać z drużyną..."
   
Na koniec najważniejsze - zaznaczałem przed grą, że nie ma scenariusza, że będę bezstronnym arbitrem, że MG nie sprawuje to kurateli nad fabułą. Jedyne co mogłem robić, to pilnować upływu czasu i starać się, by dla każdej oddzielonej postaci upływał on jednakowo. Tak też robiłem. Ale jak widać - nie wszystkim to wystarczało. Miałem poprzez okoliczności lub deus ex machina zmusić graczy by trzymali się razem. Ktoś stęsknił się za railroadem chyba...
   
Chciałem podkreślić jedną rzecz, która mogła umknąć nawet uważnym czytelnikom te kilka akapitów wyżej. Rozmijanie się oczekiwań graczy i wizji MG i brak zrozumienia konwencji były przyczyną niepowodzenia kampanii, ale nie były bezpośrednim powodem jej zamknięcia. Powodem zamknięcia był fakt, że mam do siebie jeszcze odrobinę szacunku i kiedy dwa razy pod rząd gracze wystawiają mnie do wiatru bez uprzedzenia, bez podania przyczyny i bez cienia przyzwoitości, by przeprosić za zaistniałą sytuację, to umiera we mnie jakakolwiek chęć kontynuowania tej farsy. Chciałem w ciszy przełknąć urażoną dumę i zamknąć kampanię po angielsku - ot lakonicznym komentarzem w temacie rekrutacyjnym. Ale nie... Co ja sobie myślałem? Zachowanie klasy? W internecie?
   
Nie ukrywajmy, że prezencja graczy była uwarunkowana kiepskim poziomem sesji...
   
Co kolega chciał przez to powiedzieć - sesja była tak słaba, że aż się skrzywił i tak mu już zostało na twarzy z permanentnym uszczerbkiem na urodzie. Ktoś inny, nieco bardziej inteligentny i nie używający trudnych słów, których nie rozumie, mógłby spróbować tłumaczyć poziomem sesji absencję.
   
Ja nie mam problemu z krytyką - zwłaszcza konkretną i konstruktywną - ale oczekuję, że dany gracz będzie miał tyle odwagi cywilnej (zwanej potocznie jajami) żeby z nią do mnie osobiście przyjść - czy to po sesji, czy w prywatnej wiadomości w środku tygodnia między spotkaniami. Trzeba być wykastrowanym grzybem wychowanym w lesie przez bobry, który kultury osobistej i norm społecznych nauczył się od drzew, żeby uważać, że publiczna krytyka sesji, w której zobowiązał się do udziału, jest usprawiedliwieniem postawy "znudziło mi się, to przestanę przychodzić". Po co informować o tym MG? Jeszcze znalazłby sobie gracza na twoje miejsce i broń Sigmarze dobrze bawił się we wtorkowe popołudnia ty mój niezastąpiony, unikalny płateczku śniegu... Ale po co? Przecież ludzie w internecie nie są prawdziwi...
 
Każdy z nas poświęcał czas na początku przygody, jednak nikt z nas nie krzyczy jakim to jesteś złym człowiekiem, że zmarnowałeś nasz czas przeznaczony na tworzenie postaci oraz ich historie kończąc kampanię tak szybko.
   
Szanowni Państwo - wyżej przytoczony komentarz wyszedł spod palców osoby, która zlekceważyła dwukrotnie czterech pozostałych graczy i poświęcony przez nich czas nie racząc poinformować, że nie stawi się na sesji. Wszystkie powyżej przytoczone cytaty pochodzą od gracza, który osiągnął marny wynik pięćdziesięcioprocentowej frekwencji, bardzo oburzonego tym, iż śmiałem zasugerować, że nie liczy się z ludźmi. Jest w piekle specjalne miejsce zarezerwowane dla tak bezczelnego buractwa - tuż obok ludzi, którzy za życia seksualnie bezcześcili ciała martwych płodów zwierząt parzystokopytnych...


.