Czyli ściany tekstu i relatywnie rudymentarna oprawa graficzna... Czyli ostatni kontakt z hobby statkującego się mężczyzny.


poniedziałek, 1 czerwca 2020

OotA - suche fakty...

W zasadzie to już napisałem raport z pierwszej sesji, ale miał on bardziej formę charakterystycznego dla mnie eseju, który przekazywał ogólne założenia kampanii i tło postaci graczy niż twarde fakty i suche relacje wydarzeń z sesji pozwalające na szybkie przejrzenie notatek. Stwierdziłem że zrobię to jeszcze raz, tym razem koncentrując się na prologu i dwóch pierwszych sesjach, starając się (naprawdę bardzo, bardzo mocno starając się) unikać dygresji.
   
Dramatis Personae:
Reniferowy grała Eilich - diablęciem czarownikiem niebiańskiego patrona, który był antropomorficzną personifikacją idei bezradności i paraliżu w obliczu paradoksu logicznego... Postać ta niestety zakończyła swój żywot pod koniec drugiego zadania prologu, choć patron przetrwał i pojawia się w retrospekcjach w kampanii, co powoduje zmieszanie Snorriego.
Reniferowy gra Anth'Rasmą - wygnaną za bluźnierstwo drowką, wyznawczynią Elistrae, przedstawicielką autorskiej klasy postaci Matta Mercera - Blood Hunter (taka zżyna z Wiedźmina)...
Trix gra Fossem - koboldzim wojownikiem, niekwestionowanym mistrzem połyku, z więziennym portfelem głębszym niźli Bag of Holding i talentem do bimbrownictwa...
Pivekk gra Lutorisem Caerdonel - elfem leśnym, mnichem, poważnym i stonowanym, w żałobie po małej myszce zdeptanej obcasem drowich oprawców... Poza tym Pivekk robi na sesji rzecz, której ja absolutnie nie cierpię, a on jest na tyle uprzejmy by mnie w niej wyręczać - puszcza muzykę i dba o klimat. Chwała mu za to.
Tusk gra Macchelem Temmini - uwziętym na Łupieżców Umysłów łowcą, żółwiem... czyli rasą z Tortle Package stanowiącym suplement do "Xanathar's Guide to Everything".
Beast gra Snorrim - krasnoludzkim paladynem dręczonym poczuciem winy, gdyż nie uchronił powierzonej jego opiece towarzyszki przed śmiercią (poprzednia postać koleżanki, parszywa śmierć w prologu)... 
   
Prolog
Rozegraliśmy dwa ostatnie zadania z przygody Adventurers' League o kodzie DDEX3-1 czyli "Harried in Hillsfar". Fabuła zakłada, że drużyna dociera do bram miasta Hillsfar, skąd odprawieni są z kwitkiem, bo źle się dzieje w mieście i zapanował w nim rasizm. Wszyscy nieludzie i ich sprzymierzeńcy są niemile widziani lub wręcz wyrzucani z miasta. Obdrapany szaleniec wybiegający z lasu zaczyna mamrotać przepowiednię składającą się z pięciu części - każda z tych części odnosi się do jednego z zadań:

  • czwarte zadanie wysyła drużynę na ranczo rodziny Allano zajmującej się hodowlą rothe (takie skrzyżowanie mamuta z żubrem),
  • pod podłogą stajni znajduje się sekretna klatka schodowa prowadząca do podziemnego kompleksu, okazuje się, że Allano wybudowali swoją farmę nad miejscem przedwiecznego złego kultu, który właśnie się przebudził.
  • bohaterowie odkrywają podziemny loszek z przyjemną zagadką i mniej przyjemnym spotkaniem bojowym (z kultystą który pozszywał wielkiego zombie i próbuje go zapełnić demoniczną mocą, by ten powstał), w ramach handoutu narysowałem komnatę z posągami.

By wykonać kroki trzy
Musisz po trzykroć wypowiedzieć
Imię każdego z trzech, przez trzy dzielone
MKPORARÓNDLIEJBRAÓCDLAUU 
  • po sklepaniu michy komu trzeba rozpoczęliśmy piąte zadanie, którego akcja rozgrywała się na niewielkim cmentarzyku przy świątyni Waukeen.
  • walka polegała tu w zasadzie na pokonaniu niezwyciężonego bossa odpornego na wszystko, dopóki nie wykminiło się, że należy przerwać rytuał i obalić wszystkie żarniki z dziwnymi kadzidłami nim zacznie się go bić
  • w tej potyczce zginęła Eilich, jeśli mnie pamięć nie myli przyczyną zgonu była zasada nagłej śmierci w wyniku otrzymania ogromnych obrażeń
  • drużyna nie mogła powrócić do Hillsfar, więc nocowała w karczmie na rozdrożu, gdzie pojmali ich drowi łowcy niewolników

   
Więźniowie Podmroku
Pierwsza właściwa sesja "Out of the Abyss" rozpoczęła się od narracji dla Fossa, Snorriego i Lutorisa. Kampania zakłada, że bohaterowie spędzili w niewoli pewną losową ilość dni. Jest to prawdopodobnie forma zawiązania akcji (która daje też modyfikator do rzutu na "co ci się udało ukryć przed strażnikami w trakcie pobytu") i poznawania się drużyny, ale jako że prolog załatwił to za nas rzuciłem tylko trzy razy - dla grupy pojmanej w karczmie, dla Macchela, który dołączał w ramach tej sesji i dla Anth'Rasmy, której historia postaci sprawiała, że nadciągała jakby z innego kierunku. Ilość dni dla tych trzech grup wyniosła (odpowiednio) 5, 4 i 3 - co zadecydowało też o kolejności wprowadzania postaci. Bohaterowie mieli też okazję zapoznać się z pozostałymi więźniami.
   
Bohaterowie niezależni:
Buppido - derro filozof uparcie powtarzający, że "będzie co ma być, wszystko i tak jest w rękach bogów". Problem z tym, że w swym szaleństwie uważa się za boga śmierci z panteonu derro. Skrycie kombinuje jak wykończyć bohaterów jednego po drugim.
Książę Derendil - posługujący się językiem elfickim i nienagannymi manierami quaggoth. Przy bliższym poznaniu, lub przedstawicielowi elfiej rasy zwierzy się, że jest zaklętym w tej paskudnej formie elfickim księciem. Pragnie powrócić na powierzchnię i nie przegapi żadnej okazji, by pytać napotkanych wędrowców, czy może nie słyszeli o organizowanych przez jego ojca poszukiwaniach.
Eldeth Feldrun - dumna krasnoludzka kobieta z twierdzy Gauntlgrym. Zdarza się jej flirtować ze Snorrim zwłaszcza od czasu ucieczki. Snorri nie jest zainteresowany i ją zbywa.
Jimjar - gnom głębinowy... zdaje się uzależniony od hazardu, choć zastanawiającym bywa skąd bierze rzeczy o które się zakłada. Rachunek prawdopodobieństwa zaczyna sie przy nim lekko zaginać.
Ront - ork. Duży, złośliwy i marudny. Wyżywa się na Ryczce. Wysłałem Shaggotha, żeby go zabił, bo miałem go dość.
Sarith - drow, małomówny, nie ufa Anth'Rasmie. Wsadzili go do więzienia bo w ataku szału zabił swojego towarzysza broni.
Shuushar Przebudzony - kuo-toa, pacyfista, mędrzec i mistyk. Odmawia stosowania przemocy.
Ryczka - dziecko mykonidów. Imię jest tłumaczeniem angielskiego "Stool" (i jestem z niego dumny jak cholera). Posiada przydatną zdolność telepatycznych zarodników komunikacyjnych, które nieco pomagają przy tej dziwnej Wieży Babel...
Topsy i Turvy - dwójka gnomów głębinowych, trzymające się razem rodzeństwo, które boi się wchodzić w interakcje z innymi członkami ekipy by nie wyszedł na jaw ich sekret - są szczurołakami. Uciekną, odłączając się od drużyny, przy pierwszej, lepszej okazji.
   
Rozegraliśmy wydarzenia pierwszego rozdziału, choć jeśli mam być szczery, nieoceniona była tu pomoc w postaci dostępnego na DMsGuild dodatku autorstwa Seana McGoverna "Power Score Guide to Out of the Abyss". Materiał ten kilkukrotnie redukuje ilość koniecznego prepu rozpisując ze szczegółami elementy, którym poświęcono w oryginalnym hardcoverze zaledwie akapit - jak choćby niewolnicza praca więźniów każdego dnia pobytu w Velkynvelve.

  • Lutoris był regularnie przydzielany do "dyżuru nocnikowego", Foss gotował, a Snorri napełniał wodą z wodospadu beczki z wodą pitną (co zakończyło się upadkiem i chłostą). Na ciężkiej pracy i upokorzeniach minął dzień.
  • Macchel, po dołączeniu do więźniów kolejnego dnia, był wraz z Księciem Derendilem kierowany do kręcenia wilkim kołowrotem do wciągania windy
  • Anth'Rasma dnia kolejnego dołączyła do ekipy i została przydzielona do prania brudnych kalesonów strażników posterunku
  • kiedy wszyscy już wdrożyli się w pewną rutynę więziennego życia, wykonaliśmy rzut na to co się udało każdemu zachachmęcić i skitrać (kontrabanda). Rzut ten modyfikowany jest ilością spędzonych w niewoli dni. Lutoris zyskał pająka (który zastąpił uzyskaną z pochodzenia małą mysz zabitą przez drowów), Anth'Rasma długi drut, Snorri kawałek kamienia mogący posłużyć za sztylet, Macchel długi zardzewiały pręt (pałka), a Foss zwędził z kuchni chochlę (stąd ciągnące się długo potem żarty o jego głębokim przełyku i wytrząsanie z kobolda przedmiotów trzymając go za nogi).

   
Wielka ucieczka
Całą drugą sesję zajęło parę walk i faktyczna ucieczka. Kampania oferuje kilka sposobów na wyrwanie się z niewoli. Rozgrywanie polityczne animozji i ambicji pomiędzy drowami zarządzającymi posterunkiem (konflikt pomiędzy przybocznymi Ilvary Mizzrym, typowe dla społeczeństwa mrocznych elfów wbijanie sobie noża w plecy i plan Jorlana), wykorzystanie zdobycznej kontrabandy, ucieczka w trakcie pełnienia obowiązków, skok na główkę do jeziora... lub atak demonów na posterunek. Czy to z winy mojego torodrogowania, czy "raczenia się rolplejem" po stronie graczy, tylko ta ostatnia opcja mogła przynieść pożądany efekt. Bohaterowie zdawali się być zbyt kontenci w niewoli - "karzą nam prać kalesony? ok.", "mam gotować żarcie? ok, zrobię najlepszą zupę pod słońcem!". Zbierali co prawda jakąś kontrabandę, ale robili to w tak zachowawczy i powolny sposób, że do ucieczki nabraliby chyba odwagi dopiero, gdy byliby w stanie z ukradzionych łyżek zbudować czołg. W takim tempie uciekaliby z pięć sesji, a to zaledwie pierwsze akapity pierwszego rozdziału. Ponadto kampania narzuca pewną presję czasu - wynikającą chociażby z tego, że Topsy i Turvy są szczurołakami i niebezpiecznie zbliża się pełnia. Dlatego zdecydowałem się na bardziej drastyczne rozwiązanie - posterunek napadły vrocki, bohaterowie wydostali się na wolność wykorzystując nawiązane z Jorlanem porozumienie i rabując co się da po drodze do windy, ubili akolitkę Lloth i uczennicę Ilvary - Ashę Vandree. Macchel padł w walce z wielkim pająkiem (zasada ogromnych obrażeń), ale stwierdziłem, że to całkowicie bez sensu ubijać postać na takim etapie (ledwie druga sesja i dopiero początki fabuły) więc pozwoliłem wydać punkt przeznaczenia na "tylko" utratę przytomności...
 
Strukturalizacja rozgrywki
Prawdopodobnie będzie jeszcze okazja, by pochylić się nad tą częścią kampanii, ale mam wrażenie, że mechaniczne rozwiązania dla bochalterii podróży, czynią rozgrywkę monotonną i ustrukturalizowaną. Długi odpoczynek, drużyna zbiera obóz, decyduje o tempie podróży, zbiera zapasy, rzuca na spotkanie losowe, MG określa w tajemnicy stan pościgu, długi odpoczynek. Zanotuj, odlicz dzień podróży i od nowa... I tak w kółko, przez kilkadziesiąt dni podróży na powierzchnię. W swojej paranoi i frustracji zacząłem się zastanawiać, czy ten fragment nie został celowo napisany tak nudnie, by oddać znużenie podróżą przez ciemny i przytłaczający labirynt jaskiń... Z drugiej strony zastanawiam się czy to nie jest bardziej żałosna próba sztucznego napompowania czasu gry podejściem "wciśniemy kilka tabelek, doliczymy 30 godzin rozgrywania kampanii i nazwiemy to sandboksem". Trzecia teoria (z którą spotkałem się na discordzie Colville'a) jest taka, że to wciśnięte na siłę zasady poruszania się większą grupą przez dzicz, a ponieważ nie ma już dodatków z drobnymi rozbudowaniami zasad i dwoma, trzema klasami prestiżowymi - kiedy chcą dorzucić do gry jakąś nową mechanikę, czynią ją częścią kampanii. W każdym razie nie mogę nazwać piaskownicą z czystym sumieniem - to zapychacze, losowane pozycje bez znaczenia, polotu i zaskoczenia. Brakuje mi w nich czynnika tworzącego wątki poboczne, brakuje mi agendy graczy i zdecydowanie brakuje mi jakiegokolwiek wpływu na większą całość historii. Niekiedy zdarza się, że wylosowana pozycja jest zaledwie dekoracją - ładna jaskinia, no fajnie, poświęcę piętnaście minut na opis fluorescencyjnych grzybów, ale co z tego, jeśli gracze nie mogą z tym nic zrobić? Jedynym, co stawia podróż w nieco lepszym świetle, są małe lochy, które można wrzucić w jeden z dni podróży... Pierwszy etap ucieczki składał się z:

  • spotkania losowego polegającego na zawaleniu się jaskini i spotkaniem z carrion crawlerem
  • natrafienie na obszar silnego oddziaływania faerzress (taka magiczna radiacja, sprawia że bohaterom odbija) i w konsekwencji rzutów na tabelę szaleństwa
  • wypełniona pajęczynami jaskinia (wykorzystanie jednego z mini-lokacji - "Silken Web-ways") i dwóch goblinów którzy ślizgają się po jedwabnych niciach (web-surfers - get it Coral? GET IT?)

The Silken Paths - grafika z bloga Power Score RPG


  
Finansowanie
To, że mam na półce tę kampanię i że mogę ją prowadzić, zawdzięczam moim graczom. Dawno temu (jeszcze za czasów funkcjonowania AL w Polsce) zadałem na discordzie pytanie, czy ktoś byłby zainteresowany układem, w którym poprowadziłbym jedną z oficjalnych kampanii ale warunkiem uczestnictwa byłoby ufundowanie książki. Wszystko ująłem w formie luźnej propozycji okraszonej humorystycznym "dej, mam horo curke" zgodnie z popularnym w owym czasie memem. Spodziewałem się raczej negatywnej reakcji. Tymczasem odzew był bardzo pozytywny i od luźno rzuconej propozycji do finalizacji transakcji minęło zaledwie 48 godzin. Wychodzę z założenia, że pieniądze mają brzydki zwyczaj rujnowania relacji, więc chciałem określić bardzo klarowne warunki i deklaracje. Każdego z graczy zapytałem wprost - po ilu sesjach będzie czuł, że zapewniona rozrywka zrównoważyła finansowy wkład. Z radością i czystym sumieniem mogę powiedzieć, że wobec czterech spośród pięciu graczy wywiązałem się już ze swoich zobowiązań, a kampania toczy się dalej z mniejszą lub większą regularnością - aż nie ukończymy jej pomyślnie lub wszyscy nie padną trupem pod butem Ilvary.


.

6 komentarzy:

  1. Tę niewątpliwą nudę wędrówki staram się uatrakcyjnić nieco rozwijaniem wątków z niej wynikających: po ataku (bardzo morderczym) trzech orogów, dałem im poznać plotkę, że ojciec tej ubitej trójki pała żądzą zemsty (i tę zemstę dorzuciłem do tabelki). Najgorszą zagwozdkę mam z żywnością: znajdują jej tyle, że mają już naprawdę spore zapasy, no nuda na maksa :)

    BTW: z Motley Crew żyją u mnie już jedynie Jimjar i Sarith (ale ten gdzieś poza drużyną, ucieka na własną rękę, być może wróci). Spotkania losowe bywają straszliwie okrutne, te trzy orogi były bliskie TPK na przykład, a i atak kuo-toa na przedpolach ich miasta był niebezpieczny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sarith bedzie kluczowy w rozdziale o Neverlight Groove, więc pewnie powróci. Jimjar ma pewną tajemnicę, która jeszcze długo utrzyma go przy życiu.

      Co do żarcia - weź mi nic nie mów, u mnie paladyn z oczyszczeniem jedzenia i wody, więc zżerają wszystkie ubite po drodze potwory... Mają jakieś sto kilo macek ośmiornicy po ostatniej walce na Darklake zanim dopłynęli do Gracklstough.

      Usuń
    2. Ponieważ w ostatnim przypływie szaleństwa jeden z PC dostał kompulsywnego obżarstwa przez kilka minut, wyciąłem im 6 kg prowiantu, no ale to kropla w morzu :D

      A ten paladyn... chybabym się załamał :D

      Usuń
    3. Ja zaznaczyłem, że z racji braku skutecznych metod konserwacji żywności, każde jedzenie starsze niż 2 dni się psuje, but still...
      Oni byli w stanie nawet mimika zeżreć.

      Miałem troche inne podejście do walk niz Ty. U mnie ta banda NPC nie brała w nich udziału (może że sporadycznym wyjątkiem Eldeth albo Derendila). W loszkach wręcz zawadzają, a dałem swoim graczom już Świteziankę.

      Usuń
    4. "u mnie paladyn z oczyszczeniem jedzenia i wody, więc zżerają wszystkie ubite po drodze potwory"

      Hi hi, dawno mnie tak nic nie rozbroiło. XD

      Btw - co to jest Świtezianka?

      Usuń