Czyli ściany tekstu i relatywnie rudymentarna oprawa graficzna... Czyli ostatni kontakt z hobby statkującego się mężczyzny.


sobota, 4 lipca 2015

Losowe spotkania...

Jak łatwo się domyślić notka będzie dotyczyć trzeciego numeru internetowego fanzinu "Spotkania Losowe", a przynajmniej jej początek, bo w rzeczywistości poświęcę mu tylko kilka słów. Trzeci numer na który przyszło nam długo czekać został udostępniony tutaj w zeszły piątek...

Fandom jest pełen idiotów, pieniaczy i zarozumialców. Oczywiście słowa te pisze zarozumialec, którego niektórzy mają za idiotę i wtedy właście zaczyna się pienić. Zawsze uważałem, że dzieje się tak dlatego, że RPGowcy to ludzie pełni pasji, fanatycznie wierzący w to, że ich słuszność jest słuszniejsza i gotowi tego bronić do ostatniej kropli krwi, potu i śliny obryzgującej monitor w czasie nocnych flamewarów. Dodatkowo jest mało obiektywnych prawd w RPG, bo większość to wypracowane w praktyce subiektywne preferencje. Czytając artykuły RPGowe, czy oglądając nagrań na YouTube nieraz ciężko uniknąć irytacji wywołanej arogancją autora wypowiadającego się z pozycji wszechwiedzącego autorytetu, kiedy zwyczajnie gada bzdury. Mając na uwadze powyższe bardzo cenię sobie "Spotkania Losowe" - teksty stoją na wysokim poziomie, a jednocześnie brakuje otaczającej całość aury nieskromnej nieomylności. Dodatkowo redaktor naczelny już we wstępniaku zaznacza:

 "[...] nie zgadzacie się, przedstawiacie swój punkt widzenia. To fajna rzecz. Każdy z autorów publikujących w „Spotkaniach Losowych” ma swoje zdanie [...]"

Pochwały godna postawa. Tego typu otwartość na krytykę i polemikę buduje merytoryczne dyskusje pełne przemyślanych argumentów wykładanych na spokojnie. Dyskusje pełne informacji, przemyśleń i doświadczeń, które w typowych flamewarach niby się pojawiają, ale nikt nie odda im sprawiedliwości, bo zaślepia go gniew...

Marcin Segit napisał też inną mądrą (choć pozornie trywialną) rzecz we wstępniaku i to w zasadzie do niej chciałem się odnieść, bo zrobiła na mnie nawet większe wrażenie niż zachęta do dyskusji:

 "[...] Życie fana toczy się w czasie wolnym. Życie kilku współpracujących ze sobą fanów – tym bardziej. [...]"

Pamiętam jak kilka lat temu w ramach PBFowego forum RPGowego postanowiliśmy z kilkoma znajomymi napisać paragrafówkę. Były wakacje, mieliśmy czas, dużo zapału i pełno pomysłów. Całość - od rozpisania do składu - udało się zmieścić w dwa miesiące. I w sumie dobrze, bo z czasem ten zapał gdzieś wyparowywał. Gdy projekt był już zamknięty i kiedy po ostatnich testach wykryłem jakieś nieścisłości w logice przejść między paragrafami, to o korektę, czy dopisanie dwóch akapitów musiałem się prosić kilka dni. I to człowieka, który jeszcze miesiąc wcześniej tymi akapitami zasypywał mnie od rana do wieczora niemal bez opamiętania...

Mówi się "słomiany zapał", bo słoma płonie intensywnie, ale krótko. Jeśli komuś uda się wykorzystać ten ogień i "zmieścić się w czasie" to rzeczywiście powstanie coś ciekawego. Jeśli nie? Cóż... mam pół dysku porozpoczynanych projektów, których żal wyrzucić, ale pewnie nigdy do nich nie wrócę. W związku z tym, autorom "Spotkań Losowych" należy się kolejna pochwała. Nie skończyło się na obietnicach, nie skończyło się na machnięciu ręką, minął niemal rok - a my zobaczyliśmy kolejny numer. A bądźmy szczerzy - czas nie działał na korzyść redakcji.

Piszę o tym w kontekście innego spotkania, któremu poświęcona jest ta notka. Kilka dni temu skontaktował się ze mną znajomy z TeamSpeaka z zamierzchłej epoki kiedy jeszcze grywałem z Poliwusem. Akurat przejeżdżał przez Kraków i zastanawiał się czy nie mógłbym poświęcić mu popołudnia i pokazać kilku ciekawych miejsc. Włócząc się od zabytku do zabytku prowadziliśmy RPGowe dysputy i wspominaliśmy stare dzieje. W pewnym momencie ze skruchą mi wyznał:

- Wiesz Rudie, ja jednak nigdy nie skończyłem tej paragrafówki...
- No mnie to nie dziwi! - wypaliłem natychmiast jakbym stwierdzał oczywistość

Tak po prawdzie w pierwszej chwili nie pamiętałem nawet o czym mówił. Dopiero potem skojarzyłem, że coś kiedyś wysyłał, była jakaś apokalipsa zombie, jakaś autostrada z powywracanymi autami, trzy paragrafy na krzyż... Na moje słowa zareagował z wyrazem lekkiego szoku i zranionej dumy malującym się na twarzy. Prawda jest taka, że wcale nie chciałem go obrazić, po prostu bardziej byłbym zaskoczony, gdyby powiedział, że ją skończył. Wiem, jak ciężko było nam napisać marne 100 paragrafów w cztery osoby. Dodatkowo pisanie paragrafówki jest bardziej męczącym wyzwaniem niż napisanie książki, czy podręcznika do RPG - często poświęca się czas i energię na pisanie "tego idealnego opisu" w scenie, której gracz-czytelnik może nigdy nie zobaczyć. Sama tego świadomość jest niezwykle frustrująca i nie sprzyja utrzymaniu entuzjazmu przez cały czas pracy nad grą.

Jeśli już o paragrafówkach mowa, to wspomnę o spotkaniach, do których nie doszło. Od jakiegoś czasu współpracuję z serwisem paragrafka.pl... Chociaż może "współpracuję" to zbyt duże słowo, bardziej dzielę się swoimi przemyśleniami na temat przeczytanej paragrafówki, kiedy znajdę czas na skrobnięcie recenzji (o znajdywaniu czasu na czytanie nie wspomnę). W lutym odbył się w Krakowie Zjazd Miłośników Gier Książkowych na którym miałem się spotkać z Jakubem Jastrzębskim - założycielem wyżej wspomnianego serwisu. Niestety, rozłożyła mnie grypa, do spotkania nigdy nie doszło. Biorąc pod uwagę, że niedługo później zaczął się młyn w pracy i dawno nie podsyłałem żadnej recenzji, to z perspektywy osób trzecich zachowałem się jak ostatni niewdzięcznik...

...tym czasem ze mną czy beze mnie serwis wciąż publikuje recenzje. Ostatnio (w tym miesiącu) pojawiły się teksty o ciekawostce wśród gier paragrafowych - grze erotycznej, która zależnie od tego w którą stronę się ją czyta pozwala wcielić się w mężczyznę, lub kobietę. Obie recenzje możecie przeczytać, ale uprzedzę fakty - zdaniem recenzentów te gry są słabe...

Osobiście nie czytałem gry książkowej "Behind Closed Doors", ale jestem w stanie uwierzyć autorom tekstów, bo recenzowana przeze mnie wcześniej "Night Class" też stała na bardzo niskim poziomie. Jakieś fatum musi ciążyć nad paragrafówkami o tej tematyce bo nie spotkałem się (inteligentne nawiązanie do tytułu notki) jeszcze ze zrobioną dobrze. Gdzieś, kiedyś na forum tematycznym ktoś proponował wspólną pracę nad projektem gry, w której sterowałoby się losami młodej kobiety (coś a'la Simsy), by zobaczyć "co z niej wyrośnie" i miał się tam pojawiać wątek romantyczno-erotyczny, ale pomysł - jak łatwo się domyślić biorąc pod uwagę moje wcześniejsze wynurzenia na temat pisania tego typu gier - szybko upadł i popadł w zapomnienie. W tych, które już ktoś napisał roi się od błędów - albo są słabe technicznie/mechanicznie (w końcu jakby nie patrzeć jest to GRA), albo śmieszne i naiwne, albo płytkie i opisujące losy bohaterów o osobowości złożonej jak budowa gwoździa...

Warto nadmienić, że problem dotyczy też RPGów. O erotyce na sesji nie będę się już rozpisywał, bo temat poruszałem wcześniej. Sam słyszałem o zaledwie kilku tytułach. Mamy zatem wzbudzającą swego czasu flamewary grę Aleksandry Sontowskiej i Kamila Węgrzynowicza pod tytułem "Bestia" (z drugiej strony czy jednoosobowe tekstowe RPG jest w rzeczywistości RPG czy może bardziej "writing challenge" albo eksperymentem psychologicznym?). Mamy "Bliss Stage" (mechy bojowe napędzane seksem ratują ludzkość - przyznacie, że ciężko traktować to poważnie...). Mamy "S/Lay w/Me", które choć epatuje golizną z każdej ilustracji, to w zasadach nie doczytałem się niczego wprost nawiązujacego do seksu (zatem wszelka erotyka na sesjach wynika z preferencji osobistych graczy i ich przekonania, że tak powinno się grać). Mamy FATAL, który podobno jest tak fatalnym systemem, że tworzenie postaci zajmuje więcej czasu niż gra - trochę jak u Pratchetta - (parafrazując) "...młodzieńcy chcą zgłębiać magię, by przywoływać chętne dziewice, ale kiedy już opanują tę magię są zbyt starzy i przesiąknięci rtęcią by pamiętać do czego właściwie te dziewice były im potrzebne..." Jest niesławna księga "Book of Erotic Fantasy" na otwartej licencji D20 (Spoony krztusił się ze śmiechu próbując to czytać). Jest gra "Big Breasts Small Waists" będąca parodią "Big Eyes Small Mouths" (a po parodii ciężko spodziewać się poważnego podejścia do tematu...). Jest hiszpańsko-języczny system "Libido" (a że nie znam hiszpańskiego to nie mam pojęcia jak to działa). Więcej nie znam, a boję się wpisywać w google w lęku przed tym jak mroczne zakątki internetu mogę odkryć...

Pomijając kwestie niezręczności i zakłopotania na sesji, czy kuriozalnych sytuacji wynikajacych "rzutu 3d20" na czas... ekhem... trwania, wychodzi na to, że kwestie seksualności ciężko ubrać w reguły. Wymyka się klasyfikacji, a próba tabelaryzacji wzbudza reakcje ze spektrum od uśmiechu politowania po załamanie nerwowe. Zasady nie trzymają się kupy, są nielogiczne lub zwyczajnie niegrywalne. Być może seks jest poezją, a nie rzemiosłem i nie da się go ująć w matematyczne formuły? Może seksualność jest strefą intymną, której nie powinno się dzielić w gronie mniej lub bardziej obcych graczy? Może jest to temat zbyt poważny by przerabiać go na rozrywkę dla ludu? Nie spotkałem się jeszcze z kimkolwiek, kto powiedziałby "hej, to jest gra RPG o seksie i jest mega dobra". Zazwyczaj jest dokładnie odwrotnie  ("obadaj jaka ta gra jest słaba, ja pier****")

I w zasadzie to by było tyle... Kilka losowych przemyśleń na temat różnego rodzaju spotkań...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz