Czyli ściany tekstu i relatywnie rudymentarna oprawa graficzna... Czyli ostatni kontakt z hobby statkującego się mężczyzny.


środa, 29 lipca 2015

Problem z identyfikowaniem się...

Oglądam seriale. Chciałbym w tym momencie powiedzieć, że robię to dla poszukiwania jakiejś głębszej wartości, pomysłów na kampanie, czy coś... Uzasadniłbym w ten sposób pojawienie się z pozoru banalnego stwierdzenia na blogu traktującym głównie o RPGach. Prawda jest jednak brutalnie zwyczajna i przyziemna - oglądam je dla zabicia czasu. Czasu, którego i tak nie mam nota bene. A, że oglądam sporo to zaczynam dostrzegać pewne schematy i zagrywki twórców...

Jednym z oglądanych przeze mnie seriali jest "Saving Hope", który możnaby określić jako "supernatural medical drama". Śledzimy losy chirurga ortopedy Charliego Harrisa, który w pierwszym odcinku w wyniku poważnego wypadku zapada w śpiączkę. Cynicznie sceptyczny lekarz odkrywa wtedy, że obok naszej rzeczywistości (tej materialnej) istnieje też rzeczywistość metafizyczna, świat zbłąkanych dusz, które nie wiedzą co ze sobą zrobić. W pierwszym sezonie jedynie pomaga im "przejść na drugą stronę", uspokaja, poznaje swoją rolę i zakres swoich nowych umiejętności... W drugim sezonie wybudza się ze śpiączki i odkrywa, że wciąż widzi zjawy. Z jednej strony ułatwia mu to pracę, bo jest w stanie zdiagnozować nieprzytomnego pacjenta, z drugiej strony musi uważać, by nie wyjść na wariata gadającego do siebie...

Ale w zasadzie nie o tym chciałem. Mamy głównego bohatera, wiemy co potrafi, wiemy jakie są główne założenia fabuły i stawiane przed nim wyzwania. Pojawia się także wątek romantyczny w postaci jego narzeczonej - młodziudkiej doktor Alex Reed, która zdaje się być osobą zbyt prostolinijnie dobrotliwą i naiwną w świecie ambitnych, zimnych i skupionych na karierze lekarzy. Żeby jednak sytuacja nie była taka jasna, trzeba trochę zamieszać i stworzyć trójkąt miłosny - emocje widzów na pewno wzburzy pojawienie się pod koniec pierwszego sezonu (czyli tuż przed przebudzeniem ze śpiączki głównego bohatera) pani doktor Dawn Bell - byłej żony Harrisa, kobiety zimnej, ambitnej, zmotywowanej i stanowczej.

I tu właśnie mam problem z tym serialem. Jakoś tak podprogowo twórcy starają się kierować sympatię widzów w stronę doktor Reed. Chcą żeby się z nią identyfikować. Tymczasem ja tej miągwy zdzierżyć nie mogę. Jak dla mnie to takie ciepłe kluchy bez wyrazu. Miała krótki romans z jednym takim nieodpowiedzialnym kobieciarzem, kiedy Harris spał i teraz nie może się zdecydować między jednym a drugim. Coś jak Bella w "Zmierzchu" wahająca się między Edwardem a Jacobem. Normalnie żyłka mi zaraz strzeli i krew mnie zaleje...

Zawsze, kiedy na ekranie pojawia się doktor Bell i Harris czuć między nimi chemię. Widać, że są byłym małżeństwem, parą która rozpadła się z wielkim hukiem, a odłamki zrujnowały ze trzy miasta. Dawn ma cięty język, jest stanowcza, zdecydowana, twarda, choć w kilku momentach serialu jej kobiecość i żal, że nie założyła rodziny także są zaakcentowane. Mimo to cały czas mam wrażenie, że twórcy wskazują na doktor Reed jako ostateczną wybrankę - kobietę, która sama nie wie czego chce, a jej bezradność wcale nie jest tak "słitaśna" jakby tego chcieli.

Oczywiście te ciągłe wahania "chcę-nie chcę" mają służyć utrzymania status quo, żeby wątki osobiste bohaterów za szybko nie biegły do przodu i żeby bohaterowie byli najbardziej zbliżeni charakterologicznie swoim wzorcom z pierwszego odcinka na początku każdego kolejnego opowiadającego historię nowych pacjentów, ale o tym też nie będę się rozpisywał...

No dobra - do rzeczy! Marudzę od sześciu akapitów zamiast wykrztusić w końcu z siebie o co mi chodzi. Rzecz odnosi się także do RPGów - serial i moje związane z nim emocje były jedynie ilustracją przykładu zjawiska, z którym się spotkałem u kilku Mistrzów Gry.

Mistrzowie - nigdy nie twórzcie NPCa, którego gracze "muszą pokochać"! Nie uzależniajcie fabuły swoich kampanii od sympatii graczy względem wybranego BNa! A już absolutnie w żadnym wypadku nie róbcie "postaci MG" - wychuchanej Mary Sue, dopieszczonej przez MG reprezentacji jego woli w świecie gry, którą będzie zachwycał się bardziej niż poczynaniami graczy...

...bo wtedy najprawdopodobniej możecie usłyszeć od swoich graczy, w jak lekkim poważaniu mają "waszą doktor Reed".

I zdaję sobie sprawę z tego, że łatwo jest mi to mówić, bo nigdy nie stworzyłem zapadającego w pamięć NPC. Nigdy nie starałem się, by gracze konkretnego BNa polubili. U mnie postacie tła były dokładnie tym - tłem - kartonowymi wycinankami podpartymi kijem od szczotki, w które nie wlewałem życia tak długo jak długo nie było to konieczne. Jeśli gracze zaczynali się nimi interesować, improwizowałem na bieżąco. Dostawali swoje motywacje, zmieniałem głos odgrywając także ich posturę czy gestykulację, dodałem kilka faktów z ich przeszłości. Ale gdyby dany NPC graczom się znudził i postanowili strzelić mu w łeb nie odczułbym straty... Sklepikarz też ma do opowiedzenia kilka z palca wyssanych historii o jego ciężkich relacjach z córką...

...z drugiej strony u mnie to zawsze gracze decydowali, czy danego NPC polubią czy nie. I niezależnie od tego, czy przygotowujesz swoich NPC zza wczasu czy losujesz z tabelki w czasie sesji - pamiętaj by nie odbierać im tej wolności.


,

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz