Czyli ściany tekstu i relatywnie rudymentarna oprawa graficzna... Czyli ostatni kontakt z hobby statkującego się mężczyzny.


czwartek, 13 sierpnia 2015

Za mała Neuroshima...

W tym tygodniu zauważyłem, że Spoony znów nadaje. W związku z tym postanowiłem sobie odświeżyć kilka starszych odcinków "Counter Monkey" i przesłuchałem jego opowieść o kampanii "Thieves' World" na D20.

Słowo wyjaśnienia dla niezorientowanych - "Świat Złodziei" został stworzony przez Roberta Asprina pod koniec lat siedemdziesiątych i z założenia jest miejscem, w którym akcję swoich książek może osadzić wielu autorów tworząc niezależne historie i "wypożyczając" od siebie na wzajem bohaterów. Fabuła tych powieści koncentruje się na mieście Sanctuary, które jest takim fantastycznym odpowiednikiem Mos Eisley - gniazda wszelkich szubrawców i kryminalistów. Cykl cieszył się swego czasu powodzeniem, więc został przerobiony na RPG...

Spoony opowiadał o trwającej kilka miesięcy kampanii, w której gracze walczyli z dowodzącym miastem z ramienia okupującego je Imperium Rankan awatarem sadystycznej bogini wojny Tempusem Thalesem. Walczyli, choć nie takie było zamierzenie kampanii, a ich akcje niemal całowicie zachwiały równowagą settingu - kupowali nieruchomości (niemal całe dzielnice), wchodzili w kontakt z półświatkiem, operowali niemal jak dobrze zorganizowana mafia. Ciekawe rzeczy wychodzą, kiedy pozwoli się graczom na całkowitą wolność w świecie gry...

Zazwyczaj odcineki "Counter Monkey" (przynajmniej te stare) zaczynały się od słów:

Witajcie w "Counter Monkey", jam jest wasz skromny bajarz Spoony i podzielę się moimi opowieściami o epickich przygodach aby was rozbawić... i może czegoś nauczyć...

Zgodnie z tymi słowami historia kampanii mnie rozbawiła... A potem przyszedł czas refleksji i przypomniałem sobie nie tak dawną kampanię Neuroshimy, którą prowadziłem dla graczy w Krakowie (tak, tych od sandboxa). Prosty scenariusz detektywistyczny stał się zalążkiem rozciągniętej na kilka sesji kampanii. Jeden z graczy otrzymał list od dziekana Uniwersytetu Nowojorskiego (profesja Spec, pochodzenie Nowy Jork) z prośbą o pomoc. Na miejscu okazało się, że zaginął bez śladu jeden z wiodących profesorów. Początkowo śledztwo wskazywało na morderstwo, lecz niektóre elementy nie pasowały do układanki. Profesor upozorował własną śmierć i zbiegł zacierając za sobą ślady. Szczątkowe wskazówki i logiczne rozumowanie wskazywało nowy kierunek - Federacja Appalachów...

STOP! Czyżby trzy sesje wyczerpały fabularny potencjał Nowego Jorku? Gdzie mi do Spoony'ego, który zapełnił kilka miesięcy intensywnej kampanii fantasy przygodami graczy, którzy nawet nie opuszczali obrębu miejskich murów? Czyżby miasto, które w chwili obecnej ma osiem i pół MILIONA mieszkańców, po tym jak zostało dotknięte nuklearną zagładą całkowicie utraciło wszelkie tajemnice, które mieszkańcy ongiś skrywali?

Nota bene ciekawy pomysł na kampanię - stworzyć grupę kilku mieszkańców współczesnego Nowego Jorku z ich codziennymi sprawami i sekretami (posługując się chociażby tą tabelką) następnie zabić ich w czasie wojny z Molochem pozwalając graczom odkrywać ich historie 30 lat później... Taki chociażby dentysta mający niezdrową obsesję na punkcie pewnej aktorki teatralnej po tym jak kilka razy robił jej zabiegi kosmetyczne i jego podziemny gabinet (w piwnicy) oblepiony zdjęciami rentgenowskimi jej żuchwy to niezły motyw na rtęciową sesję z interesującymi gamblami do zdobycia...

Nawet teraz siedząc przed komputerem i pisząc notkę jestem w stanie zarzucić pomysłem, który nie był zamierzonym akapitem w jej treści. Ot, dygresja... Wpadło mi do głowy w czasie pisania. Dlaczego zatem nie byłem w stanie takich pomysłów wprowadzać w czasie sesji? Dlaczego tak mi zależało, żeby przeciągnąć drużynę przez pół kontynentu do zupełnie innej krainy? Dlaczego nie zatrzymałem ich dłużej w mieście?

Przecież da się prowadzić całe kampanie w jednym miejscu. Pokazał to Spoony, pokazała to opublikowana w wydanym przez Portal zbiorze dodatków fanowskich "Neuromachia" kampania "New York Bad Times" (która swoją drogą właśnie w Nowym Jorku - duh - się dzieje). Przecież miałem wydrukowaną mapę współczesnego NYC, którą podałem graczom jako handout z zaznaczonymi obszarami prac rekonstrukcyjno-budowlanych, murów miejskich i stref skażenia...

Materiału było sporo, a mimo to kluczowe dla fabuły miejsca osadziłem niemal wzdłuż jednej ulicy. Być może nauczony doświadczeniami z późniejszych sesji sandboxowych rozrzuciłbym lokacje bardziej i dorzucił mapkę losowych spotkań w mieście?

Mógłbym gdybać jeszcze długo... Ale nie zmieni to faktu, że tamta kampania Neuroshimy pokazała mi, że moja Neuroshima jest za mała, mój świat zbyt pusty. Warto się nad tym pochylić i zastanowić co i jak poprawić. Jeśli ktoś czyta tę notkę i przytakuje - niech zastanowi się czy i jego kampania nie cierpi z powodu analogicznych przypadłości...

Zastanawiam się też, ile z osób, które doczytały do tego miejsca zorientowało się, że notka jest odpowiedzią na dzisiejszy temat #RPGaDAY2015. Jak wspominałem w pierwszej notce - listę tematów traktuję raczej wybiórczo i bardziej jako luźną inspirację.

,

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz